Nie da się od tego uciec. Wczoraj (22.08.2019 r) w tym samym czasie kiedy moja rodzina nasłuchała się potężnych grzmotów, ale tylko przemokła do suchej nitki wracając, Doliną Kościeliską - z jaskiniowej wycieczki, zdarzył się tragiczny wypadek. W wyniku wyładowań atmosferycznych i konsekwencji z tym związanych zginęły na Giewoncie 4 osoby, w tym dwoje dzieci.
Jedna osoba zmarła niemal w tym samym czasie, także w konsekwencji burzy - na Banówce w Słowackich Tatrach Zachodnich. Poszkodowani zostali turyści na Czerwonych Wierchach i nawet na Polanie Kondratowej. Łącznie obrażenia odniosło około 160 osób. Ile w będzie ofiar śmiertelnych, czy poważnie okaleczonych w następstwie tej tragedii trudno teraz określić, bo wielu jej uczestników, jest w bardzo poważnym stanie, a konsekwencje takiego porażenia mogą być odsunięte w czasie.
Z różnorakich relacji i własnych obserwacji udało mi się wysnuć taką opowieść (w największym skrócie): około godziny 14 w stalowy krzyż (według niektórych relacji w skałę koło nigo) na Giewoncie uderzył piorun. W wyniku tego prąd popłynął konstrukcją owego krzyża i stalowym łańcuchem, stanowiącym zabezpieczenie wspinaczki na ten szczyt. Ładunek był tak duży, że niektóre kotwy zostały wyrwane i łańcuchy uszkodzone. Także część skał uległa rozsadzeniu i oderwały się fragmenty wielkości pięści, z impetem rażąc niektórych turystów.
Część ofiar zginęła na miejscu - natychmiast, było wielu poszkodowanych z rozległymi oparzeniami, incydentami kardiologicznymi, neurobiologicznymi i innymi problemami typowymi dla „uderzenia pioruna”. W największej liczbie przypadków problemem były złamania, stłuczenia i inne urazy mechaniczne.
Ponieważ w wyniku porażenia ludzie tracili czucie, odpadli od łańcucha, rozbijając się o skały. Dodatkowo wybuchała panika. Ludzie tratowali się nawzajem, spychali. Działy się ponoć sceny iście dantejskie.
Dla mniej zorientowanych dodam, że Giewont to łatwo dostępny a interesujący przez swoją skalistą kopułę szczytową (nietypową dla okolicznych i nawet wyższych szczytów Tatr Zachodnich) wierzchołek, który kusi piękną trudną północną ścianą (szlaki turystyczne biegną od południa i są łatwe) opadającą jakby wprost do Zakopanego. Każdy kto przyjeżdża do tego miasta jest niejako przyciągany przez tą górę i chce tam wejść. To także góra symbol - wręcz kultowa. Stąd popularność Giewontu jest olbrzymia. W sezonie ustawiają się na szlaku tam prowadzącym kolejki (jak nie przymierzając na Everest). W czasie zaś burzy jest to miejsce z uwagi swoje położenie szczególnie niebezpieczne. Wiele burz przeżyłem w Tatrach, ale z Giewontu czy ze Świnicy, albo z Rysów wiał bym w dół od razu. Historia ratownictwa tatrzańskiego daje sporo ostrzegawczych przykładów na potwierdzenie takiej ostrożności.
Granie i szczyty to najniebezpieczniejsze lokalizacje podczas burzy. Ale pośrednie oddziaływanie wyładowań atmosferycznych też może być niebezpieczne. Kiedyś zaskoczyła mnie burza podczas podchodzenia do Chaty pod Rysami. Dość daleko nas uderzył piorun, ale i tak ładunek był tak silny, że jeden turysta odczuwając nieznaczne porażenie elektryczne i pewnie szok odpadł od łańcucha i lekko się potłukł.
Dzień po wspomnianej tragedii na Giewoncie, około 7 rano, szliśmy z parkingu w Palenicy do Moka, bardzo szybko (bo całą rodzina w tym 3 dzieci w wieku 12,9,7 lat) zrobiliśmy trasę chyba poniżej 2 godzin. Po przekąsce i nawodnieniu się w przyjemnie pustym schronisku poszliśmy w góry.
Odium dramatu ze wczoraj wisiało jednak i nad nimi. Poza schronisko poszła tylko garstka turystów. Ten szlak to Ceprostrada – droga praktycznie bez trudności. W sezonie oblegana. A tu pusto - cisza i spokój. Słuchać jedynie pokrzykiwania taterników na Mnichu. Napotkani turyści co chwila ostrzegali nas przed burzą, co było troskliwe, ale po czasie i którymś razie już denerwujące.
Prognozy znałem, zawsze starannie je analizuję, a tym bardziej jak nie jestem w górach sam. Owe zapowiadały co prawda burzę ,ale po południu. Wiem jak rodzi się burza w Tatrach. Pamiętam letnie sezony kiedy co dnia regularnie przez tydzień burza zaczynała się około godziny 14. Dzieje się tak bardzo często.
Cały czas obserwowałem więc bacznie chmury gromadzące się nad Rysami, potem nad Mięguszami. Już w schronisku zdecydowaliśmy się rozdzielić, żona z dziewczynkami miała zadowolić się Doliną za Mnichem. Ja z synem ruszyliśmy na Szpiglas. Z bliska chmury jeszcze bardziej utwierdzały mnie w przekonaniu co do zbliżającej się burzy. Były jednak wysoko, ponad 2000 m n.p.m. i dość daleko a opadały bardzo wolno.
Wiatru póki co nie było. My jednak przyspieszyliśmy kroku, na tyle że odcinek od skrzyżowania szlaku żółtego z czerwonym wiodącym na Wrota Chałubińskiego (okolice Doliny za Mnichem) do szczytu zrobiliśmy w niespełna pół godziny. Po krótkiej sesji fotograficznej zeszliśmy do przełączy, tam zjedliśmy co nieco i zaczęliśmy schodzić, bo chmury opadały już na Szpiglasowy Wierch.
Nie były to chmury tego typu co widzieliśmy parę dni wcześniej na Ciemniaku. Ewidentnie budowały się wzwyż, miały barwę i strukturę zapowiadającą burzę. Jednak według mojej oceny jeszcze nie teraz.
Zrozumiałym jest i nie był to ten dzień w który odważył bym się podjąć jakiekolwiek ryzyko spotkania z burzą na grani.
Zeszliśmy szybko spotykając, również schodzącą z Doliny za Mnichem resztę rodziny. W Moku było tylu turystów że nie dałem rady... nie lubię w górach klimatu Krupówek (na Krupówkach też nie lubię tego nastroju, należało by dodać „jak sądzę” bo dawno tam nie byłem...). Przysiedliśmy tylko w jadalni starego schroniska – tak ważnego dla nas i szybko ruszyliśmy w dół zwłaszcza że chmury zeszły poniżej Czarnego Stawu. Nieuchronna burza dogoniła nas przed Wodogrzmotami. Wozacy ruszyli w górę po turystów, ale na szczęście w pogoni za zarobkiem nikt nie ucierpiał. My wsiedliśmy do samochodu koło 16stej i zjechali do Zakopanego.
Życie w górach i na dolinach powoli wraca do normy, choć obrazy kiedy w tamto popołudnie asystowałem w zadumie pod szpitalem w Zakopanem, gdy co chwilę lądowały helikoptery (łącznie chyba 5 ich obsługiwało ten wypadek) aby znów wzbić się w powietrze, czy to po następnego poszkodowanego, czy po to aby odstawić rannego do Krakowa na CUMRiK albo na specjalistyczne leczenie, długo pozostaną we mnie powiązane z moją tak pomyślaną solidarnością (przyjście pod szpital, pod namiot gdzie służby medyczne przygotowywały rannych do transportu i trwanie tam czas jakiś) z ofiarami i ich rodzinami.
Przecież parę dni temu byłem z moją rodziną na Kopie Kondrackiej, patrzyliśmy z góry na Giewont... Po górach chodzę tyle lat. Widziałem już nie raz akcje ratownicze i czarne worki, wiem jak wygląda życie, ale wypadki w górach mają coś z rodzinnego dramatu. Nie sposób nie pomyśleć że to mógł być każdy z górskiej rodziny. To patos? Może i tak.
Ale lepsze to niż... niech to … kiedy czytam, że prokuratura w Zakopanem wszczyna śledztwo w sprawie tego dramatu. A z jakiego paragrafu? Proszę bardzo: nieumyślnego spowodowania śmierci. Kogo chcą oskarżyć? Pana Boga, Matkę Naturę, czy Panią Burzę, albo Pana Pioruna, może Peruna, ale ten od 1000 lat jakoś mniej popularny. A może rodziców którzy stracili dziecko, że chcieli mu pokazać góry zamiast krupówkowskich atrakcji ? Nonsens ! Kto pracuje w tej prokuraturze? Tego bał bym się bardziej niż burzy.
Albo słyszałem pomysły żeby zburzyć krzyż na Giewoncie bo to on winien. Ktoś tam pisał (mówię o tzw. poważnych ludziach czy instytucjach) że winien jest IMGW że nie wydał ostrzeżenia, że TPN, albo też TOPR... Ludzie, wypadki się zdarzają, wypadki w górach się wydarzają. Kanapowi znawcy mawiają że mogli zawrócić, że najlepiej siedzieć w knajpie i pić piwo bo to bezpieczniejsze.
Głupi, głupi głupi !
Wracając z gór doswiedzieliśmy sie że grotołazi poszukiwani od tygodnia w Jaskini Śnieznej nie zyją...
W niedzielę wieczorem w Kościele Świętej Rodziny w Zakopanem odprawiono uroczystą Mszę Świętą za ofiary, rodziny i bliskich. A także za służby ratownicze i ludzi dobrej woli. Z oprawą częściowo góralską – uczestniczyliśmy całą rodziną. Taka w nas była potrzeba serca.
Dzisiejsza sesja fotograficzna wypadała bogata w kolory, ale dla podkreślenia żałobnego charakteru wyjścia zdjęcia mają jedynie odcienie szarości.
Inne wejście na Szpiglasowy Wierch w charakterze zimowe : (Szpiglasowy Wierch na zimowo)
Albo tu, w prawdzie połączone z wejściem na Rysy, ale przynajmniej widać Staw Staszica, bo dziś pozostała z niego maleńka kupa błota. (Rysy i Szpiglasowy Wierch na zimowo)
Sporo tego, ale zwykle ciekawe warunki, to z późnej jesieni sprzed już paru ładnych lat: (Szpiglasowy Wierch śnieżną, późną jesienią)