Po takim dniu jak wczoraj (Mięguszowiecki Szczyt Czarny na zimowo solo - odnośnik do opisu) zaplanowałem łatwą a widokową trasę. Ale góry zdecydowały jakby inaczej, pokazując iż sformułowaniem „ławy” nie należy szafować. A widkowość, hmmm...
W nocy spadł śnieg, za oknem schroniska taka mała, malutka zamieć. Niespiesznie z pełnym plecakiem szedłem Ceprostradą. Pogoda nieprzyjemna wilgotno wietrznie i zimno. Po wyjściu z kosówki założyłem raki aby łatwiej korzystać z zimowych skrótów. Piękne widoki na Mnicha i Cubrynę szybko zasłoniły chmury. Bez widoczności szedłem Ceprostradą. Tak topograficznie łatwiej – nie dało się skorzystać z wielu skrótów zimowych, a i w przebiegu regularnego szlaku zorientować się było czasem trudno. Na każdym żlebie stare lawinisko, na zlodowaciałem śniegu, zaś świeżego puchu (albo innego gatunku śniegu) było czasem pod kolano. Trawersy były czujne i nieładne. Nawet czekan by się przydał, ale nie zabrałem go.
Na Szpiglasową Przełęcz wyszedłem po zlodowaciałej zaspie wyrąbując dla pewności stopnie. Szybko wszedłem na Szpiglasowy Wierch. Czekanie na poprawę pogody nie przyniosło rezultatów. Wiało i śnieżyło nieprzyjemnie a widoków brak. Z Szpiglasowej Przełęczy dostrzegłem jakiegoś turystę kończącego trawers z Niedźwiedzia do końcowego żlebu wyprowadzającego na przełęcz. Akurat stał w śnieżycy z plecakiem u nogi i patrzył w moim kierunku, nie wyglądał na zdziwionego. Za to ja byłem bardzo zdziwiony, bo w takich warunkach to nieprzyjemna trasa. Czekałem na niego ale się nie pojawiał. Zszedłem więc kawałek żlebem w kierunku Doliny Pięciu Stawów Polskich. Było dużo świeżego śniegu – gorszego gatunku niźli od strony Morskiego Oka, odrywały się miękkie deski – tragedii nie było, ale można powiedzieć że było raczej nieładnie i niezachęcająco...Tylko ten ktoś...Wpatrywałem się ile się dało ale ani postaci ani jej śladów nie dostrzegłem. Znów jakiś górski omam, albo niewiadomoKTO.
W końcu zrezygnowałem z powrotu przez Piątkę głównie z uwagi na już (od teraz) całkowity brak widoczności i związanej z tym możliwości oceny trudności trasy. Wracałem do Moka. Warunki się pogorszyły. Mój ślad został zawiany. Pracowicie wydeptywane trawersy należało prowadzić od nowa w głębszym jeszcze śniegu. Co więcej tuż pod Szpiglasową Przełęczą schodząc inną drogą zapchałem się w jakieś „trudności”, kilka razy gubiłem trochę orientację. To bardzo znane mi okolice wdzięczne szczególnie w zimie z uwagi na szerokie możliwości skracania Ceprostrady. Stąd żadnej niepewności nie było, najwyżej złość i żenada iż na takiej trasie też można „pobłądzić”. Im niżej tym widoczność lepsza. Wykorzystywałem wszystkie możliwości skracania sobie drogi.
Przy rozwidleniu szlaków pod Mnichem spotkałem krzepkiego górnika z Zabrza, który udawał się na Wrota Chałubińskiego. To był jedyny człowiek którego przez ostatnie dwa dni spotkałem w górach. Na Mnichu zaś trzy osobowy zespół kończył właśnie drogę, a ja w pełnym słońcu schodziłem do Moka. Dobrze że po wczorajszym sycącym wyczynie, trafiła się pokorna pogoda. Pokazało to po raz kolejny jak akcja w górach zależy od panujących warunków. Jak w jeden dzień można pewnie wejść na Czarnego a w drugi zawrócić ze Szpiglasa. Po szybkiej zupie i kilku kubkach wody w schronisku zszedłem szybko, bo poniżej 1,5 godziny do busa.
Jak to zwykle bywa byłem niby syty gór ale i złakniony za razem. Tak jakby dopiero teraz chciało się coś poważniejszego zaplanować. Dwa dni temu w drodze do Morskiego Oka jadąc sam w busie, rozmawiałem z miłą busiarką, która w góry nie chodzi, „co najwyżej w lecie i to w dolinki”. Na jej pytanie po co chodzę w góry a w dodatku sam w zimie i wysoko gdzie jest niebezpiecznie. Odpowiedziałem jej że można wymienić wiele powodów i każdy jak również wszystkie razem będą prawdziwe. Ale tak naprawdę nie da się tego wytłumaczyć. Albo się to czuje i wtedy jest to oczywiste albo nie. Po powrocie do domu moja 6-letnia córka Marysia wyraziła spontanicznie refleksję: „dobrze tato że wróciłeś, ale dobrze że byłeś w tych górach, bo jakiś lepszy jesteś i mniej krzyczysz na dzieci”. Mam nadzieję ze choć trochę tak właśnie jest.