Z „niskich” tatrzańskich dolin Dolinę Kościeliską lubię w szczególny sposób. Niektórzy napiszą iż to jest dolina walna, czyli sięgająca od podnóża gór aż po ich szczyty. Tak jest w istocie. Ale nie o to chodzi, to chyba jedyne miejsce w Tatrach w którym mimo iż nie czuję charakteru wysokogórskiego (którego zawsze jest głód ) jakoś mnie pociąga. Lubię iść nią późnym zimowym wieczorem, kiedy to jestem całkiem sam. Urzeka mnie jakaś prawda zawarta w tym miejscu. Mająca związek zapewne z historią, naznaczoną pasterstwem, czy to czasami wydobywania różnych metali. Albo z pradawnym szlakiem kupieckim przez Tatry na dzisiejszą słowacką stronę. Czy to z działalnością różnej maści poszukiwaczy skarbów, rozbójników i kłusowników. To wszystko jest jakby zapisane w tej części Tatr i nawet teraz jakoś tam namacalne. Szkoda iż dawno już zakazny szlak przez Polanę Stoły na Kominiarski Wierch, nie pozwoli na zbliżenie się do wielu ciekawych miejsc. Nie pójdę tam, bo to rezerwat ścisły - chronimy tam orła przedniego, niedźwiedzie i sporo roślinek...
Jedna z gorszych schroniskowych nocy. Tym razem nawet bez chwili snu. Trochę się zatrułem schroniskową zupą fasolową. Choć zwykle żywią tam dobrze. Myślałem że w nocy eksploduje mój przewód pokarmowy – szczególnie końcowe jego odcinki...Dodatkowo byłem w pokoju nr. 15. W którym co pokazało już wcześniejsze doświadczenie nie da się spać. Mimo zamknięcia kaloryfera i otwarcia okna od przebiegającego tam komina było gorąco i duszno nie do wytrzymania.
Jeszcze : całą noc oprócz wspomnianych eksplozji co jakiś czas głośno odpadały i zsuwały się po dachu pokaźne sople. Nie za przyczyną upału oczywiście, ale z powodu ogrzania ciepłem wydobywającym się z otwartego okna – oderwały się po kolei wszystkie, a było ich kilkanaście...
Mimo to chciałem zrealizować plan wyjścia na Ornak na wschód słońca. Zwlokłem się, zebrałem, zjadłem coś na siłę. Co zamiast dodać mocy spowodowało skutek odwrotny. Zamiast więc wyjścia o 5, wegetowałem w schronisku czekając na wstępne ustabilizowanie się przewodu pokarmowego. W końcu powlokłem się ciemnym lasem świecąc czołówką niedźwiedziom w oczy – byłem słaby i zły na brak powodzenia planów.
Za chwilę pozwoliłem się "bez ambicji" dogonić rodzince górskiej (młode małżeństwo z nastoletnim synem i dziadkiem!) Po czym jednak wykrzesałem resztki sił mentalnych. pomyślałem : wyprzedzają mnie starcy, kobiety i dzieci, ale trochę starego honoru jeszcze mam. Nie dałem się wyprzedzić utrzymałem dystans i prawie razem doszliśmy do Przełęczy Iwanickiej. Był mrozik, mgły, na dole bez wiatru. Pogoda modelowa.
Nie mniej czułem się fatalnie, czasem coś tam się pisze o kryzysach i ich pokonywaniu, dziś to jakby noc była kryzysem, całe wyjście było kryzysem. Ale nie zamierzałem się cofnąć, choć takie myśli mnie nawiedzały. Nie chciał bym nigdy aby przez moje lekkomyślne działanie, ktoś musiał mi udzielać pomocy w górach.
Zostawiłem jednak na Przełęczy „rodzinkę” i ruszyłem ... do góry. Wstające słońce rozpaliło mi serce, powoli wola i wyższe doznania zaczynały ujarzmiać słabe ciało. Wschód był dziś wysoko w górach zapewne cudowny, ale i chwilę po nim góry wyglądały tak że nie sposób się po raz kolejny nie zachwycić.
Szedłem w swoim mniemaniu wolno (choć wkrótce wspomniana rodzina widziana z góry była tylko maleńkimi punkcikami) starałem się nie czynić zbytniego wysiłku. Ale słabłem. Przed skalistym Ornakiem Zadnim siadłem, zmusiłem się do zjedzenia 2 sucharków – organizm je „przyjął” i dodało mi to troszkę mocy!
Na Siwej Przełęczy spojrzałem na mój cel – dziś wydawał mi się odległy. Wstyd mi było takich myśli. Tyle razy tu doszedłem w ekstremalną pogodę i nawet próbowałem iść dalej, choćby tu : Starorobociański Wierch w ekstremalną pogodę – wycof (odnośnik do opisu) albo tu: Do Siwej Przełęczy przy ekstremalnym wietrze (odnośnik do opisu) , także tu : (Siwy Zwornik lawiniasto) .
Dziś pogoda cudowna – wszystko można zrobić, a ja marudzę. Siadłem na dłużej, tym razem znów suchary, trochę czekolady - gorzkiej oczywiście, trochę ciepłej wody z termosu i dużo motywacji. Organizm się uspokoił. Mogłem iść. Nie powiem że czułem się dobrze, bo słaby byłem do końca dnia, ale byłem gotów i już wiedziałem że nikt po mnie iść czy lecieć nie będzie musiał. Postanowiłem oszczędzać siły i wodę i wykonywać dobrze po kolei co trzeba zrobić.
Na Siwych Turniach trochę czujności, ale śnieg był raczej dobry. Nawisy malownicze jak zawsze ale znacznie mniejsze niźli rekordowe. Powyżej Siwego Zwornika zaczęło wiać, tak że zimno mimo słońca było odczuwalne. Nawisy na grani Starorobociańskiego Wierchu groźnie wyglądające ale w takich warunkach niezbyt zagrażające.
Mozolnie osiągnąłem szczyt. Ku zaskoczeniu stwierdziłem że szedłem (tylko) parę minut powyżej 5 godzin. Spotkani wieczorem w schronisku zaś ludzie (którzy szli w tym czasie na Bystrą) mówili że podziwiali moje tempo. Nikt nie wie ile trzeba było przewalczyć. Ale nic to. Widoki cudowne. Fotografowałem, jak zresztą podczas całej trasy. Nie posiedziałem długo, bo wiatr był trochę nieprzyjemny. A droga do schroniska długa.
Pozwoliłem sobie na kilka małych dupozjazdów, małych bo nie chciało mi się zdejmować raków. Po każdym z etapów schodzenia odpoczywałem, pożywiałem się sucharami i czekoladą i popijałem. Na Siwej Przełęczy spotkałem oddział żołnierzy o których będąc szczerym musiał bym napisać parę takich opinii które mogły by wpłynąć negatywnie na stan obronności państwa, dlatego nie napiszę z jakiego byli kraju, napiszę jedynie że ich przewodnik i co niektórzy szli bardzo dobrze i byli ok, tak w schronisku jak i w górach.
Spokojnie doszedłem do końca grani Ornaka i tylko wizja mokrych spodni (a spodnie mam marne i od wielu lat domagają się wymiany) ubieranych nazajutrz zabroniła mi dupozjadu, zszedłem więc do schroniska na rakach. A jeszcze, na ostatnich kilkuset metrach spotkałem młodego Chińczyka, którego dzień wcześniej w schronisku namówiłem aby sobie wyszedł choć ponad mgłę – chmury. Był mocno zmęczony mówił że musiał się wspinać na grań Ornaku na rękach, kolanach, nie wiem czy w końcu na nią wyszedł, ale ponad mgłę na pewno! I był zadowolony. No i dobrze, teraz może już iść w Himalaje. Ma bliżej. Sympatyczny młodzian, niezwykle nawet natarczywie wręcz kontaktowy. Jak to ludzie z dala od domu.
Dzień pełen emocji i walki, ale góry są wystarczającą nagrodą za tak malutkie wyrzeczenia, a jak dodatkowo jeszcze dają piękne widoki, dobre zdjęcia, zdobycie szczytu i możliwość przeglądania się w chmurach (widmo Brockenu) przez niemal cały dzień to narzekać nie podobna!