Powrót do samotnych jednodniówek. Wyjazd pierwszym możliwym autobusem. O 4:40 z Krakowa. Co się dzieje w tym mieście. Piękna ciepła jesień a normy smogowe przekroczone ponad 4 krotnie. 3 tygodnie temu kiedy jechałem w Tatry Zachodnie były przekroczone „tylko” 3 razy. W zimie to chyba będzie trzeba wykrawać sobie korytarz w powietrzu.
Wycieczka sprzed 3 tygodni wiodła Orlą Percią Tatr Zachodnich (Trzy Kopy-Hruba Kopa-Banówka-Orla Perć Tatr-Zachodnich) Wzbudziła się po niej we mnie tęsknota do Orlej Perci Tatr Wysokich. Więc jadę!
Trafił się ciepły i ładny dzień, przez co ludzi sporo w górach (jak na tą porę roku). Warunki bardzo ułatwiające - w zasadzie można było wszystko zrobić, choć w kilku miejscach napotkałem zdradliwy przezroczysty lód – trzeba było uważać bo w ciemnych okularach w ogóle go nie widać. Jak często, dość czujnie przez to było na począku Rysy Zaruskiego.
Samotności której w ten dzień akurat mocno pragnąłem właściwie nie zaznałem - bezludne były więc tylko odcinki.
Lubię podejście Żlebem Kulczyńskiego, lubię Czarne Ściany. Ile to razy w różnych warunkach tam byłem.
To wszystko wzbudzało mocno nostalgiczne myślenie. Niewesołe to były myśli. Tym razem to nie był taki wyjazd który relaksuje psychikę. Wszystkie problemy z dolin niestety zabrałem do plecaka. A teraz zaczęły wychodzić doprawione różnorakimi kontekstami, nie ustępując w ten dzień wraz ze zdobywaniem wysokości.
Nie było to takie wyjście kiedy podstawowe problemy dotyczące następnego kroku pochłaniają i ciało i umysł. Brakło burzy, śnieżycy, zagrożenia lawinowego czy jakiś tam obiektywnych trudności.
Byli za to ludzie 20 parę lat młodsi ode mnie. Pełni radości i beztroski. Myślący że wszystko co najlepsze dopiero przed nimi. Planujący (nawet na głos) swoje życie i w górach i na dolinach.
W górach zwykle mam myśli czyste – tym razem tak nie było! Ciężka przez to, więc to była trasa.
Mijałem i młode dziewczynki w kaskach wspinaczkowych i grupy w pełnym oszpejeniu viaferratowym. Jakaś moda na superbezpieczeństwo. Nie mam nic naprzeciw, ale nie widziałem że można tak długo iść przez Czarne Ściany.
Nie przesadzam ja przeszedłem ten żleb, o którym myślę, a wszyscy wiedzą o którym ... z 5 razy szybciej.
Warunki były świetne łańcuchy dziś niepotrzebne. Ale ludziska mają przypięte Go Pro do kasków – ciekawe czy ktoś potem ma siłę oglądać przez 6 godzin film z Orlej Perci.
Nawiązując do wątpliwości z porzedniego wyjazdu kiedy na Orlej Perci Tatrt Zachodnich nijak nie mogłem sobie przypomnieć kiedy pierwszy raz błem na dziś odwiedzanym szlaku. Teraz grzebiąc jeszcze skrupulatniej w czeluściach pamięci przypomniałem sobie w końcu moje pierwsze zetknięcie z tym szlakiem. To był odcinek od strony Kasprowego przez Świnicę do Zawratu i zejście na Gąsienicową.
Było lato, ale mgliste i wilgotne. Wszytko wtedy takie nowe i świeże. Ktoś się przyczepi że Orla to od Zawratu do Krzyżnego. A niech się czepia. Powiedzmy że wszedłem wtedy na Mały Kozi Wierch.
Schodząc tak ze Skrajnego Granta (żółtym szlakiem) do Doliny Gąsienicowej spoglądałem na Krzyżne. Uzmysłowiłem sobie że przez tą przełęcz to tylko z 20-30 minut dłużej by było.
Ale w nagrodę ładny kawałek graniówki (Orla Perć) i tak lubiana prze ze mnie Dolna Pańszczycy. Błędu jednak nie naprawiłem.
Mozolne zejście nadwątliło moje prawe kolano (to co zwykle) – ale tego można się było spodziewać. Zwłaszcza że wracałem już na czołówce ciemnym kuźnickim lasem.
Watro ten opis porównać np. z trawersem Grantów w przeciwnym kierunku. (Zimowy Trawers Grantów)
Albo z wiosennym (Wiosenny Trawers Grantów)
Rejon ten sam a nastrój zupełnie odmienny. W górach zwłąszcza, ale i na dolinach - nie ma takich samych dni! W fotografach jest kilka podobnych (pod wzgledem kąta i kierunku patrzenia) kadrów, ale zdjęcia przemawiają całkiem inaczej.