Wyjazd bez towarzystwa o 4:40 z bezśnieżnego Krakowa. Dawno nie byłem w Tarach a nadarzyła się okazja należało wiec wykorzystać 1 dniowe okno pogodowe i jechać pomimo przeziębienia. Po niedawno wiejącym halnym ,który zmiótł znaczną cześć śniegu z gór i spore połacie lasu, nastąpił świeży opad śniegu. Warunki zapowiadały się urozmaicone. Z okien autobusu już na Podhalu widać było śnieg choć nie za dużo.
Z Kuźnic na trasę ruszyłem sam, oczywiście leżał śnieg (było go mniej niż ostatnio ) i dało się odczuć lekki mrozik, co cieszyło. Szło mi się jednak źle (nieprzespana noc ogólne osłabienie). Ale kryzys należało pokonać.
Po krótkim pobycie w przyjemnie pustym Murowańcu ruszyłem dalej. Koło Czarnego Stawu minąłem grupkę dobrze zaopatrzonych turystów, pamiętałem jak wychodzili z Murowańca kiedy ja do niego przybyłem. Szybko ruszyłem w górę żółtym szlakiem. W miejscu gdzie świeży śnieg niedostatecznie przykrywał lód założyłem raki. Dało to czas wspomnianej grupie na minięcie mnie. Okazało się że nie będę sam w górach.
Dlatego nie chcąc napierać szedłem niespiesznie, fotografując. Trasa była po części oblodzona, częściowo w świeżym, częściowo w starym mocno związanym i zlodowaciałym śniegu. Część trasy pokrywały kamienie. Wachlarz nawierzchni był bardzo urozmaicony.
Podejście początkowo zbliżone do szlaku letniego. Później to dosyć stromy żleb a konkretnie jego cześć bliska masywowi Wierchu Pod Fajki i tak do samej grani. Prosto do góry. W końcowym fragmencie było miejsce gdzie na stromym odcinku żlebu obficie nagromadzony świeży śnieg się usypywał. Czasem udało się złapać skał, śnieg był dość suchy więc poddawał się łatwo, choć odsłaniał piarżyskową podstawę, co nie pomagało. Ale dało się bezpiecznie to rozwiązać.
Chętnie wybierałem fragmenty twarde - stworzone jakby dla szybkiego poruszania się w rakach. Choć prawdę mówiąc były dodatkowo nastromione przez nawianie śniegu i eksponowane. Cały czas korzystałem jedynie z kijków.
W żlebie było dość chłodno, co typowe. Ale zimno zrobiło się dopiero po osiągnięciu grani, gdzie przyzwoicie powiało. Dalej szedłem granią w kierunku Orlej Perci. Na przełączce spotkałem wspomnianą wcześniej grupę - było nam dość ciasno. Po dłuższej chwili fotografowania należało iść dalej.
W oddali zobaczyłem Orlą Basztę i zamierzałem udać się w jej kierunku, aby w ten sposób znaleźć się na Orlej Perci. Zrobiłem kilka prób, ale warunki nie dały wystarczającej dozy bezpieczeństwa - było tam dużo świeżego śniegu. A zbocze strome. W końcu poszedłem śladem grupki, która to szła wprost granią.
Używali asekuracji. Ja mimo propozycji od kolegi który prowadził grupę zdecydowałem się na przejście bez pomocy, tak troszkę obok ich, nieco inną drogą - uważałem że nie jest na tyle trudno aby się asekurować. Ale za sugestię wariantu przejścia i propozycję jestem wdzięczny. Wariant okazał się dobry.
Dalsza cześć trasy to już Orla Perć z wariantami zimowymi tam gdzie letni przebieg szlaku okazywał się niemożliwy do realizacji, lub mniej optymalny. Trochę wspinaczki trochę obejść. Dużo śniegu, czasem lód, a zawsze skała jak to na graniówce.
Zejście z Zadniego Granata po szerokim polu śnieżnym i dalej do Zmarzłego Stawu, później przez żleb odpływowy z tegoż stawu . Nie było niestety tam zbyt dużo śniegu, za to miejscami lód. Trudno powiedzieć czy nie lepiej było by zejść letnim wariantem trasy.
Po opuszczeniu tegoż żlebu poczekałem po raz ostatni na moich towarzyszy fragmentu wycieczki i spiesznie udałem się do schroniska ponieważ czas naglił. A angielscy turyści znajdujący się w składzie tejże grupki od jakiegoś czasu wykazywali duże zmęczenie przez co nasze zejście nie było zbyt szybkie. Ale pomimo tego starałem się czekać na nich - szliśmy w końcu jakiś czas wspólnie i było miło.
Nie miałem wszak gór "tylko dla siebie" jak lubię, ale w zamian : fragment trasy miło urozmaicony towarzysko. Po nawodnieniu w Murowańcu ruszyłem szybko w dół. W tym fragmencie trasy nadwyrężyłem (ciągle dokuczające) kolano, ale temu nie ma co się dziwić, po takim dniu schodzić po oblodzonym i śnieżnym lesie przy świetle księżyca...
Pośpiech był wskazany bo ostatni bus miał jechać o 17:30, zdążyłem na tą godzinę. A busa jak to zwykle po sezonie nie było. Z pewną konsternacją skorzystałem z usług taksówkarza, powiększając o znaczny procent budżet wyjazdu.
Wycieczka pięknie udana, zacna zimowa trasa w niejednoznacznych warunkach terenowych, zrobiona w niezłym tempie. Po niezrealizowanym Krzyżnem udany powrót w zimowe Tary Wysokie. Fotograficznie może bez rewelacji. W prawdzie zimowe Tatry to rarytas, i zdjęcia są solidne, ale słoneczna i prawie bezchmurna pogoda to nie jest coś co cenię w fotografii górskiej. Narzekać jednak nie ma co bo w tej porze roku bezpieczeństwo ma szczególnie dużą wartość. A dobra pogoda ma w nim niebagatelny udział. Umożliwia również osiągnięcie takiej prostej górskiej satysfakcji ze zrealizowania zamierzonego celu.