Ważne i ciekawe informacje o regionie Pienin, okolicach Szczawnicy. Także mapa sytuacyjna obszaru, ogólne wprowadzenie do turystyki rowerowej na tych ziemiach, jak również fotografie i kilka ciekawostek można znaleźć na stronie wprowadzajacej Przewodnika Rowerowego po Pieninach : (Pieniny na Rowerze)
Ten obszar znajduje się tak trochę na końcu świata, jak to zwykle bywa w przypadku rejonów przygranicznych, bo jest właśnie na granicy polsko-słowackiej. Tu jeszcze wypasa się owce jak za dawnych czasów. A juhasi opowiadają jak to sprytny wilk podkradał się do zagrody i nie muszą to być historie z ich dzieciństwa tylko współczesne - choćby z poprzedniej nocy. Taki świat z roku na rok jednak zanika, powoli zamienia się Cepelię czyli wypas owiec tzw. kulturowy, trochę niby dla zachowania tradycji, serów i wełny ale tak naprawdę to na pokaz dla turystów. Oczywiście taki walor także jest na swój sposób cenny, ale nie to chciałbym tu znaleźć. Ten kierunek jednak jest nieunikniony.
To zakątek z kilkoma pięknymi rezerwatami przyrody, ciekawymi formacjami skalnymi - oddaje prawdziwy charakter tych gór. Zaproponuję trasy zarówno na wielogodzinną trudną wyprawę jak i na wycieczkę z dziećmi. Dla kolarzy ceniących sobie turystykę też będzie sporo okazji aby z roweru zejść i oddać się kontemplacji zabytków kultury materialnej albo zakątków przyrody rowerowi niedostępnych.
Początkiem trasy może być oczywiście Szczawnica – stolica tych ziem, albo co za pewne już nie zdziwi Szlachtowa. Parking koło kościoła, albo przed karczmą na skrzyżowaniu. Rzeczona karczma nie wyglądała specjalnie reprezentacyjnie w porównaniu do niesamowicie rozreklamowanego zajazdu kilkaset metrów dalej. Ale jeśli nic się nie zmieniło - karmią tam nieźle. Przynajmniej ja tak trafiłem. Jeśli komuś Szlachtowa się już opatrzyła proponuję zacząć wycieczkę na parkingu koło Wąwozu Homole, albo nawet w Białej Wodzie – tam również jest spory parking. Ale wtedy opuszczamy niektóre ciekawe warianty – o czym szczegółowo poniżej.
Jedziemy asfaltem ze Szlachtowej, lekko pod górkę w sam raz na rozgrzewkę. Ledwie wyjechaliśmy a tu pierwsza atrakcja Wąwóz Homole.
Urokliwe miejsce, które warto odwiedzić choć raz, szczególnie jesienią. Niestety tylko pieszo - na rowery się nie nadaje. Dodatkowo boli jak się zobaczy jak można zepsuć taki zakątek przyrody. Ostrzegam co wrażliwszych aby nie zaczęli krzyczeć wydobywając z gardzieli niecenzuralne słowa. W tymże wąwozie mimo iż trudności skalne są symboliczne - zamontowano stalowe schody, platformy, poręcze i co tam jeszcze. Konstrukcja podobna do tych widzianych w masywie Trzech Koron. To prócz niepowetowanego dysonansu krajobrazowego powoduje iż chodzi tam niewiarygodnie dużo ludzi w każdym wieku w każdych butach i w każdym zdrowiu, a także w różnorakim nastawieniu. Atmosfera bywa daleka od turystyki górskiej. Jak ktoś ceni bardziej intymny kontakt z przyrodą, lub chociaż z tym co z niej tam zostało proponuję być tam wcześnie rano – wtedy psychika częściowo uratowana. Niedaleko górnego krańca Wąwozu można podziwiać panoramę okolicy (i wyszukiwać na przeciwległych zboczach nęcących ścieżek rowerowych) – nieopodal jest punkt widokowy. Z bardzo efektowna panorama okolicy.
Podchodząc do niego przetniemy drogę którą możemy tu dojechać wprost z Jaworek – warto mieć to na uwadze, bo rzeczona droga umożliwia dojazd w okolice Wysokiej – najwyższego szczytu Pienin ( ). Ale to jest nieco poważniejsza sprawa, bo wyżej droga nie jest zbyt dobra (wymywane przez wodę kamienie, błota, koleiny a stromość znaczna), ale dla zdeterminowanych wariant wart rozważenia, szczególnie jeśli nawierzchnia jest dobrej jakości, co występuje po kilku dniach bez deszczu.
Po drodze mamy kemping – taki w starym stylu dla prawdziwych turystów – bez wygód, do niego zawsze da się dojechać. Wspomniana droga to też zwyczajowy trakt przypędzania owiec, więc pozostałości po stadzie zawsze tam jakieś są. Przy szybszym zjeździe ... przykleją się do pleców, nóg i wszędzie...chyba że macie błotniki! Zaś dalszy szlak - jadąc w pobliże Wysokiej umożliwia kontynuowanie wycieczki wariantami opisanymi w dalszej części przewodnika (przez Durbaszkę do Szafranówki i Szczawnicy) (Pieniny na Rowerze pasmo Wysokiej - Durbaszki - Szafranówki)
Kościół w Jaworkach to bez wątpienia dużego kalibru okoliczna atrakcja. A przy tym normalna żywa świątynia. W której odprawiane są nabożeństwa. Jest to była cerkiew grekokatolicka z XVIII wieku. Wszytko w niej jest tak jak w tego typu obiekcie być powinno. Układ, lokalizacja względem stron świata, piękny ikonostas, polichromie, obrazy, Carskie Wrota, Diakońskie Wrota. Będąc tam czuć charakterystyczne zapachy, widać detale nadgryzione zębem czasu. Na poddaszu świątyni znajduje się ponoć chronione stanowisko najmniejszego w Polsce nietoperza – rzadkiego podkowca małego, ale osobiście go nie widziałem. Jeśli kościół w Szlachtowej wypadało by odwiedzić to ten w Jaworkach powiedziałbym iż należy.
Do rezerwatu Zaskalskie-Bodnarówka dojedziemy odbijając z Jaworek w kierunku wyciągu narciarskiego. ( ) Mijamy ze zgrozą w oczach niszczące krajobraz nowoczesne apartamentowce i zatrzymując się na chwilę koło wyciągu podziwiany to co przed chwilą mogliśmy oglądać z góry z punktu widokowego koło Homola. Wyciąg jest czyny też w lecie – znam kilku koneserów zjazdu na rowerze którzy by wykupili karnety aby sobie pozjeżdżać trasą narciarską, wyciąg jest krzesełkowy rower można wwieźć! Aż dziwne że nie zbudowano tu chociażby podstawowej infrastruktury pozwalającej efektownie i efektywnie wykorzystać grawitację czy podszkolić technikę jady na rowerze. Ten miły zakątek pewnie przyciągnął by wielu chętnych. Kontynuując drogę którą tu przybyliśmy dojeżdżamy do Rezerwatu. Podziwiamy interesujące skałki : Dziurawą Skałę i Czerwona Skałę.
Do tego miejsca droga jest łatwa lekka i przyjemna. Dużo dalej podjedziemy tylko drogą wzdłuż potoku Skalskiego, ale będzie się to wiązało z koniecznością jazdy nieraz jego korytem. Mapa pokazuje iż dało by się tam zatoczyć ładną pętlę. Ja trasę robiłem z 10 letnim synem, któremu mocno przestało się podobać w pewnym momencie. Zwłaszcza iż to był nasz powrót po poważniejszej trasie w kierunku Obidzy zaprawionej incydentem burzowym.
Wróćmy do głównej trasy. Wspomniane powyżej antrakty można zrealizować jako cele same w sobie. Ja odwiedziłem je przy okazji. Cały czas trzymamy się drogi asfaltowej, która im bliżej Białej Wody tym bardziej się zwęża. Kierowcy samochodów : bardzo jest niebezpiecznie muskać nas rowerzystów lusterkami. Możemy się wtedy zdenerwować, albo wpaść pod Wasz szybki i piękny samochodzik pobrudziwszy krwią karoserię. Ryzykujecie także pogięcie blachy bo nasze rowery maja mocne ramy i widelce, zaś my twarde kości!
Od parkingu przy Białej Wodzie samochodów jest na szczęście mniej, ale niech mi ktoś powie dlaczego w ogóle tam jeżdżą ? Jest znak B-1 : zakaz ruchu w obu kierunkach, co prawda „nie dotyczy kogoś tam” jak widać w praktyce dotyczy tylko Ciebie. Kolarz na tej wąziuteńkiej drodze musi się zwykle zatrzymać albo zjechać do rowu, choć dało by się przy zrozumieniu z samochodowej strony bezpiecznie wyminąć, zrozumienia jednak na ogół brak. Piszę o tym ponieważ ten fragment drogi wydaje się wymarzony dla małych dzieci, które uczą się wypraw rowerowych, niech to będzie bezpieczne dla nich.
Ale wróćmy do przyrody. Dolina Białej Wody jest piękna, to taka perełka. Skałki po obu stronach zapraszają, chociażby do podziwiania. Po drodze mostki, wodospadzik. Pięknie. Asfalt przechodzi w szuter i już czujemy sens tego iż jedziemy na rowerze górskim. Rzeki można przekraczać mostkami, ale cóż to za przyjemność, jak można brodem. Kiedy jechał ze mną tam po raz pierwszy mój syn, tylko patrzył na mnie znacząco i zobaczywszy ten błysk co trzeba wiedział że mostki zostawiamy piechurom. Uwaga, niektóre przekroczenia okresowo są głębokie i nie wszędzie są gładkie płyty, jechaliśmy kiedyś po deszczach – prawie pół koła w wodzie – wtedy nie sposób ochronić buty od przemoczenia. Ale co tam, tak ma być !
Do tej pory trzymaliśmy się żółtego szlaku pieszego. Przy rozwidleniu rzeki w samym sercu rezerwatu szlak wiedzie w górę do bacówki: trudnym błotnisto – kamienistym i stromym stokiem. Raczej nie należy tam jechać. Po przejeździe w poprzek potoku wybieramy ładną szutrówkę i w skrócie : jedziemy dokąd się nam podoba, albo raczej dokąd nas ona zaprowadzi. Właśnie tak! Warto także samodzielnie wybrać się na szlak odkrywcy. Tutejsze szutrówki są dobrej jakości, przewidywalne i jakby stworzone do jazdy na rowerach górskich. Po prostu wystarczy wybrać jakąś i jechać. Albo dojedziemy w inne ciekawe miejsce albo w każdej chwili możemy zawrócić. Pomaga tu mapa, ale bez niej niejednokrotnie jest bardziej przygodowo. Jak się gdzieś zapędzimy w pusty gęsty las należy pamiętać że zwykle cywilizacja jest w zasięgu koła. Nawet jak jedziecie mozolnie pod górę 2 godziny to zjazd Wam zajmie kilkanaście minut najwyżej pół godziny!
Jeśli jesteśmy tu na krótko, albo przyjechaliśmy do Białej Wody, kontynuując inną opisaną w Przewodniku wycieczkę i planujemy już wracać, to wariantów powrotu jest bez liku. Można wrócić tą samą drogą, bo piękno tej doliny jednak nęci. Można też dojechać do parkingu w Białej Wodzie szutrówką leśną, przecinając po drodze pieszy szlak czerwony. Właśnie to rozwiązanie polecał bym nieco mocniejszym kolarzom. Ów wariant () ze Szlachtowej to raptem nieco ponad 20 km. W sam raz na krótką wycieczkę przed kolacją. A trasa jest rasowa w typowym dla tej doliny nastroju i da wielką frajdę. Warto się zatrzymać w miejscu gdzie szutrówka krzyżuje się z czerwonym szlakiem pieszym. Można spotkać tam owce albo nawet głuszce! (Uwaga, stado owiec może też kroczyć „naszą szutrówką” wtedy nici z szybkiego zjazdu). Już w tym miejscu dało by się zjechać do doliny. Wykorzystując piękna łąkę, albo ścieżkę pieszą prowadzącą jej skajem (pieszy szlak czerwony – opis w później anonsowanym wariancie). Kontynuując naszą czerwoną trasę należy się trzymać głównej szutrówki – czyli jechać na wprost. Od wspomnianego skrzyżowania cały czas piękny zjazd. Droga jest raczej dobrze zespojona, szuter średnio i drobnoziarnisty. Ponad 40km/h nie będzie dziwiło. Gdy droga się ewidentnie skończy aby wjechać w las, można niejako kontynuować jej przebieg, albo wyjechać na wzniesienie - lekko na prawo (koło starej bacówki) na efektowną łąkę. Ten górny wariant jest lepszy. Ponieważ jadąc dołem zmuszeni jesteśmy skorzystać z koryta potoku. Miejscami prowadziłem tam rower, bo żal mi było mojego ciała, a przynajmniej tarcz hamulcowych, które niechybnie nieraz spotkały by się z jakimś wielkim wystającym a niezauważonym w porę kamieniem. Są na trasie trudniejsze – dość mozolne podjazdy. Ale jak na Pieniny to nic takiego. Na asfalt wyjeżdżamy koło parkingu w Białej Wodzie. Uwaga wzdłuż asfaltu w poprzek naszej drogi zwykle wisi lina na wysokości szyi rowerzysty ! Jak komuś mało, polecam nawiązać się do trasy opisanej w rozdziale Na Prehybę ( w tamtym rozdziele oznaczenie: ) i wybrać któryś z wariantów zasugerowanych uprzednio (Pieniny na Rowerze - Prehyba). Ewentualny powrót do Szlachtowej po własnym śladzie, to w zasadzie jeden szybki zjazd.
Początek wycieczki () taki jak w punkcie wyżej – stąd i opis tożsamy - dlatego go nie powielam. Kiedy skończy się droga dnem Doliny Białej Wody, teoretycznie można podjechać (podejść) pod stromą piaszczystą (błotnistą) górkę od początku szlakiem pieszym. Nie mniej jednak, rekomendował bym jak poprzednio opuściwszy pieszy szlak żółty jechać szutrówką. W okolicy leśnej bramy (pierwszym napotkanym skrętem w prawo) należy opuścić szutrówkę i jechać pod górę. () W lesie z pewną trudnością, ale da się zauważyć oznaczenia szlaku rowerowego. Po wyjeździe z lasu mamy pełną dowolność. Można się trzymać dróżek albo na przełaj łąką dotrzeć do dobrze widocznego grzbietu. Łączymy się z niebieskim szlakiem pieszym przebiegającym właśnie grzbietem i dalej trzymamy się jego przebiegu. Podjazd jest nieprzyjemny, stromy i nie da się nie zauważyć że jesteśmy w krainie opanowanej przez owce i krowy. Placki wyprodukowane przez te ostatnie znajdują się wszędzie, wszechobecny jest też charakterystyczny zapach (który długo będzie nam towarzyszył). Widoki za to rozległe, piękne i bardzo charakterystyczne dla krajobrazu Małych Pienin.
Po ostrym zakręcie w lewo, gdzie szlak się rozwidla prowadząc w przeciwnym kierunku min. na Wysoką, albo na Słowację, mozół podjazdu mamy za sobą. Dalej droga jest tylko lekko i przyjemnie pofałdowana z jednym tylko trudniejszym podjazdem, nawet ze skałą pod kołem! Piękny końcowy fragment tego odcinka wycieczki wiedzie leśnymi ścieżkami, aż chce się żyć. Dla mnie to jest to co najpiękniejsze w turystyce rowerowej. Docieramy do Obidzy i Przełęczy Gromadzkiej, podziwiamy widoki i planujemy dalszą trasę. Można zajechać do Bacówki – kilkaset metrów, albo zadowolić się wiatami na parkingu.( ) Później poruszamy się bardzo przyjemną trasą łagodnie pod górę – zgodną z przebiegiem czerwonego szlaku pieszego. Trzymamy się owego szlaku aż do Białej Wody (cały czas praktycznie w dół). Po drodze odcinki leśne ale i polany. Widoki i nastrój wspaniałe. Bywają fragmenty z szerszymi drogami ale i świetne ścieżki, gdzie miękko meandrując kierownicą czujemy że tak właśnie ma być, że właśnie po to tu jesteśmy. Kiedy definitywnie wyjedziemy z lasu, krzyżując się z opisaną w poprzednim podrozdziale szutrówką () mamy przed sobą końcówkę, ale jaką końcówkę !
Sam ten tylko fragment to sam miód i orzeszki. To esencja krajobrazu Małych Pienin, sedno rowerowej frajdy na tych ziemiach. Które co prawda mają piękne szutry, ale i naturalne ścieżki o wielowiekowej tradycji. Trasy wiodące po łąkach, służące od lat pasterzom a kiedy nie było innych dróg to okolicznej ludności do przemieszania się pomiędzy osadami. Takim traktem jedziemy. To jest długi i urozmaicony zjazd, miejscami szeroki jak łąka. Zaś pod koniec to wąziutka ścieżynka najeżona kamieniami. Jedyna wada jest taka iż w dolnym jej przebiegu czasem trudno się minąć z pieszymi turystami. Jedźmy czujnie ! To chyba moja ulubiona wycieczka w okolicy Białej Wody. To optymalne połączenie turystyki rowerowej z szybką techniczną jazdą. Bardzo urozmaicona nawierzchnia, wyśmienite krajobrazy. Orientacyjnie dość łatwa. Można ją przeto czasem urozmaicić.
W pewien letni, upalny dzień postanowiłem odstąpić nieco od standardu i położyć mocniejszy nacisk na przygodę. Odcinek do Obidzy to był wyścig z burzą która gnała od Białej Wody. Gdy tylko dopadłem wiaty w Obidzy, burza rozpętała się z taką siłą że dach nie był wystarczającym schronieniem. Aby choć trochę uchronić się od nawałnicy siekącej równolegle do ziemi musiałem postawić pionowo stół i ławkę ... i tak byłem kompletnie mokry. Mimo to nie zamierzałem rezygnować z planów. Pod mokrą koszulkę włożyłem folię i z ustaniem deszczu ruszyłem wariantem () Skręciłem po prostu w lewo w drogę która mnie nęciła od jakiegoś czasu. To pierwszy ewidentny skręt za odejściem szlaku rowerowego w prawo i za bogatym w znaki szlakowskazem. Nota bene na prawo jest także droga – ale to tylko nieistotny łącznik.
Las był mokry, kałuże ... bez przesady niemal do połowy koła. Wszechobecne błoto... Pomimo tego zjazd był i tak bardzo ciekawy, choć wymagał więcej uwagi niż zwykle. Mimo iż dość stromy nie sprawiał problemów. Do póki nie wylądowałem w potoku. Tak jak to czasem w Pieninach, część drogi wiedzie potokiem. Mój zjazd a raczej plaśnięcie kołem w świeże błoto spłoszyło ogromnego sokoła, coś tam dużego w gęstwinie zaszurało, połamało chrust i uciekło głębiej w las... Przyznam się, że nie udało mi się przejechać całego potokowego odcinka. Płynęła nim cała burza która dopiero co się skończyła. A pomruki następnej nakazywały jednak pospiech! Po wyjeździe z potoku droga była taka jak się spodziewałem: samotna, nieuczęszczana – dająca ciekawą perspektywę na okolicę. No i jest niepewność, pewien dyskomfort - jest przygoda ! Ja nie korzystam ze smartfonu z mapą GPS, to zabiło by przygodę. Warto spróbować po staremu z mapą papierową. Albo i bez niej, jeśli choć trochę zaczniemy się orientować w okolicy. Prawdę mówiąc dokładnej mapy pienińskich leśnych dróg nie znam. Ale i nie potrzebuję ! Wracając do opisywanego wariantu. Po jakimś czasie połączymy się z pieszym szlakiem czerwonym, czyli na naszej mapie (). Warto szukać swoich dróg. W samotnych wędrówkach czai się przygoda. Tu po raz kolejny dotykamy krajobrazu zarówno Pienin jak i Beskidu. Może to jest jeden z kluczy do wyjątkowości okolic Szczawnicy. Szukajmy dalej...
Zaczynamy w Szlachtowej, podobnie jak w opisanej powyżej trasie () . Mijamy Jaworki, przejeżdżany cały rezerwat Białej Wody, na końcu Doliny opuszczamy żółty pieszy szlak turystyczny i jedziemy znaną już szutrówką pod górę. W bardzo charakterystycznym miejscu – rozległym rozdrożu kończącym przyjemny zjazd, gdzie „nasz” szlak czerwony zawraca w kierunku Jaworek, kontynuujemy wycieczkę zaznaczonym na mapie także „naszym” szlakiem (). Dalsza droga wiedzie wzdłuż potoku Biała Woda, jedziemy w górę rzeki. Początkowo określenie „wzdłuż” właściwie oddaje charakter wycieczki, bo jedziemy drogą która prowadzi brzegiem potoku. Po niedługim czasie pozostaje w mocy tylko druga część poprzedniego zdania złożonego. Warto je uszczegółowić - jedziemy korytem rzeki. Kamienie są wielkie i ruchome a droga pod górę. Jednego razu zabrałem na tą wycieczkę oprócz syna jeszcze 2 fajnych kolarzy (faceta w moim wieku i prawie „dorosłego” nastolatka – mieli dobre rowery) ale szybko wdrożyli technikę hybrydową (czyli prowadzanie rowerów na przemian z jazdą) w tym trudnym terenie nie ma w tym nic dziwnego. Ja z synem wytrzymaliśmy spory odcinek, później też fragmentami próbowaliśmy jechać, ale w końcu nawet mój Giant Trance musiał uznać wyższość przyrody nad techniką i siłą mięśni rowerzysty, choć wcześniej pokazywał dzielnie swoje doskonałe przystosowanie do takiego terenu. Nawet zawadziłem gdzieś o kamień tarczą hamulca – musiałem ją od razu prostować. Nie był to typowo kolarski odcinek, ale przyrodniczo i przygodowo na wysokim poziomie. Buty przemoczone, opony mocno przepłukane. Morale ? Grupa była silna psychicznie i żądna wyzwań – wysokie ! Ale i tak z radością powitaliśmy wyjście z potoku. Niedługi podjazd i byliśmy na grzbiecie. Po odpoczynku na parkingu (nawet nie wchodziliśmy do Bacówki) - ruszyliśmy dalej. Początkowo pieszym szlakiem czerwonym, później niebieskim aż do Wielkiego Rogacza. Szybko zrobiło się stromo, niektórzy wdrożyli technikę hybrydową. W końcu pod Rogaczem padłem i ja. Moje najlżejsze przełożenie 30/42 nie pozwala na młynek. Jest tam stroma i trudna droga – rumowisko kamieni. Prawie wpadli na nas z przeciwnego kierunku dwaj zjazdowcy – bardzo niepewnie jechali (z jedną wolną nogą). Zjazd do przełęczy, znów pieszym szlakiem czerwonym, z jednym nieco trudniejszym (dla niektórych) zjazdem był początkiem drogi w dół. Liczącej dobre kilkanaście kilometrów. Dalej już bez znaków, ale droga jest jak autostrada dla górskiego kolarza. Wymaga jednak czujności bo miejscami podłoże jest luźniejsze. Ale zdecydowanie jest to próba prędkości w względnie łatwym terenie. Tym bardziej należy wzmóc czujność, bo droga jest jednak kręta i z przeciwnego kierunku ktoś może nadjechać. Ja widziałem kolarza i samochód służb leśnych, który się nawet dla nas zatrzymał zostawiając dla nas dobry metr szerokości drogi ! Opisana pętla ze Szlachtowej z miejsca gdzie tam stacjonowałem i z powrotem liczyła małe 36 km.
Chciałem tą trasę opisać, bo jest to typowa dla tych trenów przygoda. Jeżeli to przygody właśnie szukamy ! Zaczynamy, podobnie jak wycieczki na Prehybę w krajobrazie Małych Pienin i wjeżdżamy w odmienny krajobraz Beskidu Sądeckiego. Można i rozbudować ten wariant i wjechać na Prehybę doświadczając go jeszcze dobitniej. Wystarczy odbić w miejscu opisanym w rozdziale o Prehybie, bo jedziemy w pewnym zakresie tą samą piękną szutrówką. Wyrypisty podjazd a nawet pchanie roweru korytem rzeki to niedogodności które są wliczone w odkrywanie tych terenów. Daje to smak wycieczki, taki krajoznawczy, odkrywczy. A od pewnej wysokości także widoki gdzieś tam wyłapywane spomiędzy drzew. Mamy wreszcie zjazd, miejscami trochę wymagający ale w większości łatwy i szybki. Z wiatrem we włosach i owadem w oku czy rozdziawionej z zachwytu gębie...