Nie byłem w Gorcach od zimy. Ostatnie wycieczki w tym rejonie były niezapomniane, ale narciarskie. Szeroko i rzetelnie a mam nadzieję iż interesująco opisane na stronach.
(Turbacz,Jaworzyna Kamienicka na nartach backcountry z pięknym zimowym wschodem słońca)
(Dolina Lepietnicy na nartach backcountry-zakończenie sezonu narciarskiego z Frankiem)
W bezśnieżnych porach roku zamiast nart używa się roweru. Końcem marca kiedy kończyliśmy z Frankiem sezon narciarski (w tamtym rejonie właśnie !) obiecaliśmy sobie że powrócimy tu, aby na rowerze przemierzyć szlak Śladami Olimpijczyków. O etymologi tej nazwy wiele napisałem w jednym z powyższych odnośników. Trasa tu opisana to jest właśnie wypełnienie – materializacja wręcz tamtego postanowienia z okresu ustępującej zimy. Przejechana z synem Franciszkiem.
Początek wycieczki na parkingu w Obidowej. Był rześki poranek, na tyle iż rękawice rowerowe spełniały przez chwilę także i funkcję ocieplającą. Pierwsze kilometry to łagodna rozgrzewka z 2 przejazdami przez potok (akurat bardzo płytki w ten dzień).
Początkowy niesamowicie dziurawy i zabłocony asfalt (czy raczej to co z niego zostało) szybko przerodził się w szuter. Od Podsolniska zaczęła się konkretna wspinaczka pod górę. Ale piękno wczesnojesiennego lasu zapraszało: dalej, wyżej i szybciej.
Z zimy pamiętałem iż następny odcinek to łagodnie wznoszący się piękny las. A tu konfuzja. Błoto, błoto i raz jeszcze błoto. Tu zaprzestanę wyliczanki, bo użyte w nadmiarze słowo na „b” się nie raz jeszcze pojawi. Będzie nam towarzyszyło od tej pory aż do końca dnia.
Owego „b” nie dało się zwykle objechać. Potrenować za to ostrożną jazdę jego skrajem była okazja bardzo często. Śmialiśmy się z synem bo nagadałem mu, że po mozolnym podjeździe od Podsolniska „w nagrodę” od tzw. Nalewajek czeka nas szybka, sycąca jazda, a tu mieliśmy wielokilometrową błotnistą przygodę. Nie znam prawdziwej etymologi "Nalewajek" ale ta nazwa powinna wzbudzić jednak czujność...
Gdyby powodem owego błota była li tylko przyroda, nie było by mądrze narzekać. Tyle że w Gorcach trwa prawdopodobnie nieprzerwanie (zaś z całą pewnością wtedy gdy ja tam jestem) „zrywka drewna”. Dziś na naszej trasie widziałem 10 traktorów: wlekących bale drewniane, ciągnących wóz, albo czekających na swoją kolej, byli też drwale, piły łańcuchowe... Słowem to wszystko czego nie chcesz spotkać jadąc w góry. Nie stanowi to większego problemu dla sprawnego kolarza górskiego, ale unieprzyjemnia wyprawę.
Kiedy minęliśmy już najbardziej błotnisty odcinek o bardzo adekwatnej nazwie „Kałużna” trzeba było pokonać Solnisko. Pamiętam z zimy iż to była ciężka jodełka. Zdecydowaliśmy iż w podjedzie wybierzemy wariant z lewej strony - trawersujący to wzniesienie.
W decyzji pomogła warcząca gdzieś tam w górze (po prawej stronie) piła łańcuchowa. Nasza zaś trasa to piękny samotny, choć trudny odcinek. Było „b” ? Było ! Ale naturalne, także i kamienie, stromizny, ale i ładne widokowe zjazdy. Przygoda jak trza i nie było słychać silników! Warto wypróbować tego wariantu. Można zakosztować gęstego gorczańskiego lasu i samotności.
Gdy znaleźliśmy się na Rozdzielu (jest to miejsce krzyżowania się wielu dróg) skoczyła się nasza samotność. Piękna pogoda przyciągnęła morze turystów. Mimo to jechaliśmy dalej szlakiem pieszo-rowerowym.
Kiedy pod koniec tego fragmentu musieliśmy zejść z rowerów bo trudności techniczne (stromość trasy i mokre śliskie kamienie) w połączeniu z ludźmi na tej wąziutkiej dróżce zmusiły nas do tego, Franek zapytał czy to na pewno tędy prowadzi szlak narciarski „Śladami Olimpijczyków”?
Hmmm, nie tędy... Choć do tego miejsca (z wyjątkiem trawersu Solniska) się go dzielnie trzymaliśmy. Więc zjechaliśmy znów w okolice Rozdziela, aby wybrać to co w zimie było pięknym, szerokim, ubitym stokiem.
Stromość w połączeniu z koleinami i wysoką trawą zmusiła nas do zejścia na chwilę z roweru. Ja wymiękłem jak wpadłem w dziurę - koleinę z kawobarwną wodą powyżej tarczy hamulcowej. Przyroda ją sprytnie zakamuflowała trawą.
Ostatni odcinek od Hali Turbacz tradycyjnie przyjemny, choć błoto, traktor i morze turystów nakazywało czujność. Na prawdę można było stójkę poćwiczyć.
W schronisku gigantyczna kolejka do jadłodajni – zmusiła nas do rezygnacji z zupek. Turystów mnóstwo – w tym na rowerach także. Byli i kolarze na rowerach elektrycznych. Nikt nie wjechał jednak naszym wariantem. Namówiliśmy jednego kolegę aby spróbował kiedyś...
Po chwili odpoczynku i zatankowaniu wody pojechaliśmy na Czoło Turbacza, zjazd był pierwszorzędny. Wreszcie mieliśmy spory odcinek pięknie widokowy i bez śliskości. Dlatego pojeździliśmy trochę i z wielką przyjemnością po Hali Turbacz w każdą stronę.
Na wspomnianej łące ciekawostka: ołtarz polowy (ale raczej nie oryginalny - trochę lat już upłynęło) na którym ksiądz Karol Wojtyła (w roku 1953 !) odprawił pierwszą na ziemiach polskich Mszę Świętą twarzą do ludzi. Nadmienię iż to było bardzo śmiałe, rewolucyjne wręcz, ale jak się okazało prorocze postępowanie.
Pamiętajmy że Sobór Watykański II, na mocy kórego zaszło wiele zmian w Kościele rozpoczął się dopiero w 1962 r. Zaś przyszły papież Jan Paweł II był wtedy zwykłym księdzem... No, wykształconym i wybijającym się na pewno tak, ale biskupem został dopiero w 1958 roku...a świętym ogłoszono go jeszcze później. Ale Gorce odwiedzał często.
Droga powrotna, to do Rozdziela szlak turystyczny. Zjazd znów na tym odcinku problematyczny, głównie z uwagi na pieszych turystów, kórych prawa trzeba respektować, Pomimo trudność zjazdu - zjechaliśmy. Jest tuż obok wariant bardziej suchy ale bogaty w korzenie też go wpróbowaliśmy. Zaś ten fagment "Śladami Olimpijczyków" przy zjeździe podarowaliśmy sobie,
Za to dalej : „Śladami Olimpijczyków”, tyle że tym razem przejechaliśmy na wprost przez Solnisko, czyli zgodnie z przebiegiem owego szlaku. Należało się spieszyć bo jeden z traktorów też już szykował się do zjazdu.
Jeszcze po drodze wspomniana Kałużna, oczywiście „b” , później szybki szuter do Podsolniska i błotnista droga z drwalami i młodzieńcami na quadach i motocyklach terenowych do parkingu w Obidowej.
Sakramencko zabłocone rowery, troszkę obmyliśmy dzięki życzliwości górali. W Dolinie Lepietnicy nie było już słońca, choć obiektywnie dzień jeszcze trwał w najlepsze. A nam trzeba było z niechecią wracać do Krakowa przez ruchliwą i nieprzyjemną Zakopiankę.
Cała nasza wycieczka liczyła nieco ponad 30 km. Czasem w terenie „robimy” z synem ponad 50...ja samotnie nawet więcej. Ale to była trasa górska - naturalna i miejscami rzekł bym trudna technicznie, zaś, pewnie połowa z tego to jazda pod górkę. Zaś zjazdy po kamieniach i korzeniach także nie zawsze i dla każdego są łatwe.
Choć Franek ma 11 lat, to początkującym nie rekomendował bym tego szlaku, bo mogą ich przerosnąć trudy podjazdów i niebezpieczeństwa na zjeździe. Są łatwiejsze niż ta drogi na Turbacz. Postaram się także kiedyś je tu opisać.
Jeśli zaś ktoś preferuje nieco bardziej surowe spotkanie z górami nie zawiedzie się na pewno. Na tym szlaku znajdzie po trochu wszystkiego co one dają ...
My byliśmy niezmiernie zadowoleni. Piękny dzień, piękne góry, rowery sprawdziły się znakomicie, a towarzystwo zgrane, wszystko jak trzeba. Gdyby nie traktory i drwale było by jakby bliżej nieba, ale to już wyglądało by na narzekanie. Nie narzekam bo i po co !