Jako że na nartach rzeźba szlaku ma większe znacznie niźli dla piechurów. Tym razem poświęcę trochę miejsca na opis samej trasy. Późnym popołudniem wyruszyliśmy z Wojtkiem na nartach z Obidowej. Było niestety pochmurno ale mroźno – warunki śnieżne wyśmienite. Trasa którą zaczęliśmy naszą wycieczkę nosi nazwę „Śladami Olimpijczyków” ma to nawiązywać min. do Justyny Kowalczyk, która wielokrotnie w tym miejscu trenowała.
Pierwsza część trasy to bardzo łagodnie wznoszący się odcinek, można na nim biegać, a nie człapać nawet na nartach BC. Nieco problemu mogą sprawić 2 przekroczenia rzeki. Przy braku lodu i śniegu zostają wysokie mostki z półmetrowymi pryzmami śniegu o kształcie nieułatwiającym utrzymania się. Ale bez przesady. Dla mnie nadawało to urokliwości. Dawało coś z charakteru narciarstwa przełajowego. Sportowcy, których tam sporo trenuje pewnie mieli zdanie odmienne.
Errata. Cztery dni później byłem z synem Franciszkiem na tej trasie – na naszych oczach powstawały 2 nowe bezpieczne mostki. Za ciężkim sprzetem użytym przy ich budowie podążał ratrak równając trasę i poprawiając tory. Dbają!
Od tzw. Podsolniska zaczyna się już wymagające strome podejście. Moje narty nie trzymały tam czasami za dobrze – szedłem raczej na rękach. Tylko w oczywistych miejscach jodełka. Fok nie miałem.
Dalsza część trasy wiedzie przez Gorzec 1114 m n.p.m. i Średni Wierch 1122 m n.p.m. To bardzo piękny i przyjemny odcinek. Dla mnie tej nocy naznaczony był dodatkowo niezwykłym klimatem. Jako że jeszcze w połowie poprzedniego odcinka zrobiło się ciemno. A ja przypomniałem sobie iż wbrew planom nie spakowałem jednak czołówki. Póki co nie było to większym problemem. Jechałem jak nocny expres po torach. (Trasa z Obidowej jest ratrakowana i nawet założony jest maszynowy ślad do klasyka, który mimo piątkowego wieczoru przetrwał na ogół w dobrym stanie.)
Wojtek lampkę miał to jakoś tam było. Podejście pod Solnisko 1183 m n.p.m. to najtrudniejszy odcinek. Cały czas mozolna jodełka. Tylko co zrobić ze zjazdem. Trasy nie znam – bo jestem tu po raz pierwszy. Nie widać w zasadzie nic. Pochmurna, bezksiężycowa noc, lekki opad śniegu. Bardzo daleko i przez moment widoczna była łuna schroniskowych świateł, co pokazywało że jeszcze byc może sporo atrakcji...
Wojtek musiał zsuwać się pierwszy. Jak zobaczyłem dziwnie kotłujące się światło w okolicy gruntu - wiedziałem że mogę jechać... dojeżdżałem do kolegi z najwyższą ostrożnością – oczywiście pługując. On się podnosił i znów kawałek i tak kilka razy. Aż do wypłaszczenia.
Gdzieś między Soliskiem a Rozdzielem 1188 m n.p.m. spotkaliśmy samotnego narciarza który wracał na czołówce z Turbacza. Zaś dla nas od Rozdziela do Hali Turbacz znów mozolna wspinaczka – na ogół jodełką. Ostatni odcinek mimo że pod górę jechało mi się wyśmienicie – to był bieg narciarski nawet. Szybki, świetny śnieg, co chwilę najeżdżałem na narty Wojtka od tyłu.
Mokrzy od śniegu stopionego swoim ciepłem dotarliśmy do schroniska 1283 m n.p.m. Było -9 stopni Celsjusza. Pięknie.
W nocy – jak to w górach nie spałem, jak by tego było mało do 2 nad ranem skutery niszczyły śnieg w okolicy. Co jakiś czas podjeżdżały też pod schronisko i ktoś wchodził do środka z głośnym hukiem trzaskając drzwiami. A recepcjonistka ostrzegała żeby za późno nie przybyć, bo na noc schronisko jest zamykane...
Było to wkurzające bo wiedziałem co skutery robią ze śniegu w tamtej okolicy i jak to utrudnia narciarską turystykę.
Pozwolę sobie na szerszą refleksję... Jak to jest że tamte okolice, czy to w lecie czy to w zimie są pod władaniem hałaśliwych maszyn i na ogół małorozsądnych ludzi. Podczas gdy góry powinny. Z całą mocą to piszę : powinny być miejscem ciszy i spokoju. Dla dobra i turystów i zwierząt tam żyjących. Dlaczego w Gorcach nie walczy się z takimi zachowaniami. Przecież pewnie „wszyscy” wiedzą kto to robi, a nie znajdzie się nikt z odpowiednich służb – taki z jajami który zrobi porządek ze skuterami śnieżnymi z quadami, motorami, smochodami terenowymi. Znając jednak nasze realia to musi zginąć kilka osób (najlepiej dzieci i to dzieci kogoś „ważnego”) rozjechanych przez rozwydrzonego młodziana albo nie wyżytego na innej niwie nowobogackiego, takiego który myśli że świat został stworzony dokładnie i tylko dla niego.
Przed świtem zabierając manatki wymeldowałem się ze schroniska i ruszyłem na poranne zdjęcia. Niebo czyściutkie, spory mróz. Cudnie było. Wchodząc później po narty wypiłem jeszcze kubek herbaty i w drogę.
Góry po prostu ciągnęły, nie dało się usiedzieć w schronisku. Ruszyłem jednak prosto w ... dół w kierunku przełęczy. Ciało nierozgrzane a tu trudności jak cholera. Co to za muldy, jakieś igloo, murki, gdzie ja jestem... i się „wyśnieżyłem” jak długi. Wojtek też leżał co chwilę.
Przypomniałem sobie : w tym schronisku odbywają się imprezy w których ludność uczy się biwakowania w zimie. Więc te atrakcje to pozostałości po tegorocznej edycji Winter Camp.
Dalej już jakoś mi poszło ale do wspomnianych atrakcji trzeba dodać efekty działania skuterów śnieżnych. Stąd w założeniu piękny i błyskotliwy zjazd do przełęczy zmienił się w walkę o zdrowie. Zjechałem korzystając nawet miejscami z głębokiego śniegu, ale przyjemne to nie było.
Zaś Wojtek wdrożył technikę hybrydową czyli miejscami jechał miejscami schodził i tak było do końca dnia. Ja postanowiłem że nart nie ściągnę i tego się trzymałem!
Długa Hala takie piękne miejsce, zryta skuterami jak twarz boksera po ciężkiej walce. Ale i tak widok na Tatry i cudna śnieżność okolicy nie pozwalały zagościć się złości. Taka "głowa" tylko w górach !
Nadzieje na to iż skuterowcy zostawili las w spokoju okazały się płonne. Ale tam dało się wybrać swój wariant obejściowy. W niektórych zaś miejscach ślad skutera jeśli poprowadzony łagodnie nawet się nadawał do jazdy.
Pogoda była cudowna: śnieg doskonały. Mróz jak trzeba. Widoki... cokolwiek próbowałem oddać na zdjęciach. Powietrze czyściutkie. Wreszcie można się pozaciagać. A uciekłem z Krakowa w którym normy smogowe przekroczono wczoraj o 500 %.
Przy Kapliczce Bulandy (nazwanej od legendarnego bacy, gazdujacego tam kilkadziesąt lat) na Polanie Jaworzyna Kamieniecka zrobiliśmy dłuższy postój. Ja poszedłem też do pobliskiej jaskini (bez nart). Sama dziura nieefektowna a przy tym niebezpieczna, bo zasypana śneigiem! Ale dojście w tak pięknym lesie bardzo malownicze.
Następnie powrót w okolice schroniska tą samą drogą z postojem na Długiej Hali.
Warto napisać parę słów o trasie zaczętej dziś rano. Odcinek od schroniska to było typowe backcountry. A nieznana droga w lesie budziła emocje. Odwieczne pytanie : co jest za zakrętem? Szczególnie naglące przy zjeździe wąziutką ścieżynką. Czy spadek jest łagodny czy przerodzi się w ściankę, czy za chwilę piękną trasę przetnie skuterowy nóż, albo nagle wyrośnie drzewo?
Tak, ważna jest znjomośc trasy na BC, albo "wolne" narty na zjazdach. Trzeba tu nadmienić że moje narty na zjazadach są świetne. Doskonale trzymają, są stabilne. Podobnie w trudniejszym terenie - bardzo dobre BC. Należy pamiętać że to raczej twarda narta, sztywna i szybka. Mankamnetem jest słabe trzymanie na podejściu, o czym już wspomniałem. A wynika to pewnie w znacznej mierze z kształtu łuski. We wszytkim pomagają wysokie buty BC też rzecz nie do pominięcia. Ale dość dygresji sprzetowej.
Przy powrocie od Przełęczy do Schroniska wyczerpująca jodełka – Wojtek „hybrydową” był pierwszy. Zwłaszcza że w połowie podejścia zatrzymałem się na przemiłą pogawędkę z weteranami tej trasy. Starsze małżeńswo z drżeniem zsuwało się meandrując pomiędzy skuterowymi śladami - zupełnie jak ja z rana, wspominali że lata temu sami odkryli trasę Doliną Lepietnicy tą kóra teraz nosi nazwę Śladami Olimpijczyków. Mam podobne doświadczenia ze szlaków rowerowych. Niekóre "moje" trasy są teraz oznakowane i popularne.
W koncu nawet nie zachodziliśmy do schroniska, choć woda się skończyła. Jeszcze 11,5 km i Obidowa ! Zjeżdżałem z wieloma odpoczynkami – czekałem też wtedy na Wojtka – on cały czas doskonalił technikę hybrydową. Miał narty bez stalowe krawędzi to było mu trudniej je kontrolować. Ja na stromiznach płużyłem bez skrępowania. Zmęczony osiągnąłem parking w Obidowej. Ponad 31 km pięknej narciarskiej wyrypy w rejonie Turbacza. Cudnie? Pięknie! Tym razem Tatry mnie nie chciały bo wszystkie schroniska były pełne – Gorce za to ugościły suto. Dziękuję!
Opisana trasa to doskonała propozycja dla mocniejszych narciarzy, ucząca jednak pokory. Niektóre zjazdy są wymagające technicznie. A podejście i zjazd domagają się mocnych nóg. Zaś fragment od schroniska to wspaniała backcountrowa uczta. Podają same specjały !
Co mogę dodać. Narciarstwo zjazdowe uprawiam od dawna, turystukę pieszą, czy rowerową odkąd nauczyłem się chodzić i jeździć na rowerze. Myślę że na zimę w niskie góry trudno o lepszy sposób na bycie blisko przyrody niźli narty backcountry.
Jeśli zaś takie widoki i emocje jak tu, kogoś nie przekonują to ja już pasuję.
Jak powiedział Piotr Pustelnik. "Ludzie dzielą się na dwa gatunki: tych, którym nie trzeba tłumaczyć, po co się chodzi w góry, i tych, którym się tego nie wytłumaczy". Zgrabne.