W Tatrach solidna 4 lawinowa. Pomimo to chciałem tam pojechać, aby ostrożnie brnąć w 2 metrowym śniegu, ale z powodu problemów logistycznych zmieniłem plany. Jak się okazało w Gorce także niełatwo było dotrzeć. Niektórzy lokalni włodarze w całej Polsce, ogłaszali stan klęski żywiołowej, bo śnieg pada w zimie... My się śniegu nie boimy, a przecwnie go lubimy. Synowi oczy radoscią zabłysły - wiec w drogę.
Koniec z końców zdecydowałem się wrócić do planu z końcówki marca 2018r. Kiedy to z (synem) Frankiem badaliśmy Dolinę Lepietnicy, a szczególnie fragment prawie nieuczęszczany przez turystów. Relacja na stronie: (Dolina Lepietnicy na nartach BC) . Wtedy był schyłek zimy, co nie pozwoliło nam na wiele. Teraz mamy pełną zimę i to w szczególnej obfitości śniegu – bardzo chciałem wniknąć w taki niezwykły krajobraz gorczańskiego lasu.
Dojazd był bardzo ciężki : 3 godziny z Krakowa jak na taką odległość to sporo. Zwłaszcza że był sobotni poranek - smochodów niewiele. Ale cóż, cały czas padał marznący śnieg, nawet ekspresówka biała, na górskim odcinku Zakopianki tiry stają dęba, bo nikomu się nie chce zawczasu zakładać łańcuchów.
Trasa Śladami Olimpijczyków mimo zapewnień z wieczora nie była przygotowana. Dla mnie to żadna wada, a krajobraz bajkowy i bardziej naturalny. Nie trzymaliśmy się z Frankiem (moim synem) głównej trasy - próbowaliśmy rożnych odjazdów od głównego traktu – tam gdzie gęściej, gdzie śnieżniej, gdzie ciekawiej.
W końcu w okolicach Podsoniska zeszliśmy na dobre z trasy głównej aby zapuścić się w jeszcze piękniejszą biel.
Początkowo pokręciliśmy się trochę w pobliżu, badając rożne możliwości, aby w końcu obrać tą samą trasę co wczesną wiosną. Na przekroczeniach rzeki - mosty śnieżne umożliwiły bezpieczną i póki co suchą wędrówkę. Sam potok tylko częściowo pokryty lodem trzeba więc było pewnie iść aby się nie skąpać.
Było pięknie, mam nadzieję że na fotografiach udało się choć trochę uchwycić nastrój wycieczki. Trudy były, a jakże … w naszym zespole morale przemoczone i zmęczone warunkami - zaczęło spadać, toteż nie udało się zatoczyć koła ani nawet dojść do źródeł Lepietnicy.
Przy powrocie jeden z mostków śnieżnych dociśnięty do wody naszymi nartami zdążył przemięknąć i mieliśmy breiste przekroczenie Lepietnicy. Woda na nartach natychmiast zamarzła i jeszcze ciężej się je pchało - mimo że tym razem w dół.
Za to po odpoczynku w wiacie na Podsolnisku podjechaliśmy kilka razy pod górę w kierunku Nalewajek tylko po to aby sobie pozjeżdżać. Nęciła trochę perspektywa schroniska na Turbaczu i krajobrazów położonych jeszcze wyżej ... ale to było by za jakieś 10 km, głównie pod górę. A swoje w nogach już mieliśmy.
Franciszek popatrzył na mnie, nie bardzo zgadując czy żartuję i skonstatował, że trzeba by tam się na nocleg zatrzymać. Miał rację. Możę tak uczynimy i wyjdzie coś takiego: (Turbacz na nartach BC).
Końcowy zjazd w dół do Obidowej nie był jak zwykle szybki. Na ciężki mokry śnieg narzekali wszyscy napotkani narciarze, ba nawet górale z kuligów. Również drzewa nie były nim zachwycone, niemal na naszych oczach kilka padło w poprzek naszej drogi. Bezpiecznie... ryzykownie raczej można by rzec. Jeszcze wszędobylskie sanie i kuligi w dolnym odcinku i parking.
Na dachu samochodu zdążyło się nazbierać kilkanaście cm zwartego śniegu. Wszyscy kierowcy mieli problemy z wyjazdem, ale też nikt nie wzbraniał się pomóc koledze.
My przemoczeni, bo cały czas jeździliśmy w padającym śniegu i torowali trasę, ale piękny to był czas. Jeszcze nie wyjechaliśmy a już chcieliśmy wracać. A najlepiej nie wyjeżdżać...
Zwłaszcza że powrót do Krakowa to znów 3 godzinna jazda a biorąc pod uwagę czas to głównie stanie w korku. Zima jednak swoje prawa ma.
Wyszło nam z grubsza licząc 6 godzin w plenerze i 6 godzin w samochodzie. Trasa piękna jak w bajce o wielkim śniegu. Niedokończona, to będzie okazja jeszcze przyjechać ! Tylko ten dojazd...