Wyjazd z Wojtkiem o 2 z Rzeszowa. Od Ustrzyk Dolnych jezdnie białe, padający śnieg i wiatr. Już sam dojazd pustymi drogami w takiej bajkowej scenerii miał swój klimat. Ale ja nie na safari tu jechałem. Podróżowało się jednak długo, zwłaszcza że samotny samochód był łakomym kąskiem dla Straży Granicznej. Sprawdzanie dokumentów i bagażnika samochodu potrafi trwać i trwać.
Jeszcze na miejscu bezlitosna fizjologia musiała znaleźć ujście, co przy temp – 10 stopni, wiaterku i głębokim śniegu powoduje lekki dyskomfort. Ale co tam na Bieszczady nie ma rady.
Na szlaku najpierw na łące kopny obfity śnieg, potem już komfortowo przez śnieżny las. Zaraz po wyjściu z niego spotkanie z nieco przestraszoną grupką „młodzieży” która wychyliwszy nos z lasu zaczęła wycof i szczerze odradzała próby zdobycia szczytu. Fakt było zimno. Prognozy wspominały o odczuwalnej temperaturze około – 30 stopni Celsjusza. A nie uwzględniały padającego śniegu, bo miało go nie być, a śnieg powoduje dodatkową wilgotność i potęguje odczucie zimna.
Wiatr był faktycznie spory, ale nie takie rzeczy w Tatrach widziałem W każdym razie w żadnym wypadku nie wykazywał tendencji do porwania człowieka. Co innego w tamten dzień : (Siwa Przełęcz w ekstremalnym wietrze) . Młodzież nie lubi „cierpieć” jak widać...
Na delikatne wątpliwości Wojtka co do siły wiatru odpowiedziałem tylko że teraz wreszcie zaczynamy przygodę i poprowadziłem wartko przy braku dostatecznej widoczności w pięknej białości. Na Przełęczy pod Tarnicą zaczęło się odsłaniać – zgodnie z moimi prognozami. Było pięknie : niskie chmury zasłaniające raz po raz słońce, a wiatr miótł śnieg w twarz.
Zabawiliśmy dłuższą chwilę na szczycie, ale warunki nie były romantyczne. Za chwilę się z resztą zasnuło. Wstępny plan, to było klasyczne kółeczko przez Halicz i Rozsypaniec, ale w takich warunkach zajęło by nam to bardzo dużo czasu. Zdecydowaliśmy że pójdziemy na Bukowe Berdo.
Od Przełęczy pod Tarnicą z trudem przedzierając się przy braku widoczności przez zaspy do pasa wytyczyliśmy trawers zbocza Tarniczki w kierunku Przełęczy Goprowców. Śnieg był nawiany nieprzyjemnie deskowaty – zsuwał się. Z ulgą dokończyliśmy ten fragment aby stanąć na twardym podłożu. Zwłaszcza że zacząłem go dość nisko – tak jak mniej więcej przebiega letni szlak. Bezpieczniej było by bliżej szczytu Tarniczki, ale cofać się nie zamierzaliśmy.
Krótki odpoczynek w przemalowniczo ośnieżonym szałasie na Przełęczy. Tam w spoczynku poczuliśmy zimno w kościach, ale w nagrodę ujrzeliśmy i szczyptę słońca. Cały obszar był zaśnieżony i zawiany. Po chwili znów słońce się schowało i na czuja, trochę błądząc (ale po zorientowaniu się już świadomie badajac pozaszlakowe rejony), trochę korzystając z GPS, szliśmy do celu.
Celem opórcz Bukowego Berda była oczywiście piękna bieszczadzka zima. Cały czas torując w głębokim śniegu osiągnęliśmy najwyższą kulminację Bukowego Berda. Aby się dostać na szczyt musiałem przekopać kolanami „nawis” powyżej pasa. Jak ja to lubię!
W drodze powrotnej, w okolicy Krzemienia rozwiały się chmury. Było względnie ciepło od słonka – cała magia mgieł, wiatru i siarczystego mrozu opadła. Próbowałem dupozjazdów. Na Przełęczy Goprowców było kilka osób. Lecz tylko mało zorientowani w topografii terenu ski turowcy zamierzali spróbować iść dalej. Obserwowałem ich później z góry, kotłowali się w okolicy kierunku na Halicz, bez wyraźnej woli działania.
Nasz poranny trawers Tarniczki ładnie się utrwalił krokami wielu osób. A ja zjechałem na spodniach do Wołosatego. Zajęło mi to pół godziny. Wojtek się nie zdecydował na tą technikę tracenia wysokości, to i czekania było sporo.
Rasowa zimowa trasa. Broda i brwi w soplach lodu, chwilami było zimno nawet w oczy. Ale wszystko w pięknej zimowej normie. Frajda była niesamowita - tak jak lubię. Fotografie we właściwym klimacie.
Droga podobna do tej (Tarnica-Halicz-Rozsypaniec zima i widmo brockenu) .także zima, również śnieg, ale jakże odmienny klimat i światło. Tym razem inny kąt słońca nie pozwolił obejrzeć się w chmurze.