Trasa zrobiona z Jackiem. Dość wcześnie wyjechaliśmy z Rzeszowa po świeżym opadzie śniegu, pomimo tego źle na drogach nie było. To był jeden z tych wyjazdów kiedy łapie się jakąkolwiek okazję aby pobyć trochę z górami. Prawdę powiedziawszy specjalnie nafaszerowałem się tabletkami i wstałem z łóżka aby pojechać. Choć czułem się słabo.
W Wołosatym mroźno, a kilka osób wyszło przed nami. U góry widać było lekkie przebłyski słońca - czyli bardzo ciekawie, a na dole mgła.
Szliśmy szybko - minęliśmy na podejściu wszystkich spotkanych uprzednio na parkingu turystów.
Po wyjściu z lasu naszym oczom objawiło się to co lubię najbardziej. Przerzedzająca się mgła goniona wiatrem i słońce które próbuje ją prześwietlić. Była to cudna sceneria. W takim właśnie otoczeniu szybko weszliśmy na Tarnicę.
I znaleźliśmy się powyżej chmur. Odsłaniały się coraz to inne pasma górskie. Ale chmury na około 100 metrów od szczytu były stabilne. Długo pobyliśmy na szczycie podziwiając widowisko. Aż zrobiło się (jak na mój ogląd rzeczywistości) cokolwiek tłumnie - więc należało opuścić to piękne miejsce.
Na zboczu Tarnicy znów nagroda - widmo Brockenu, drugi raz w ciągu trzydziestu kilku dni (odnośnik do opisu) .
Później w pogodzie na przemian mgła i słońce. A na dodatek wiaterek - nie za duży, choć na podejściu pod Halicz dało się go odczuć. Piękna sceneria: cały czas, szadź, śnieg - pięknie.
Zejście było nieprzyjemne - z nadwyrężonym kolanem bardzo niewygodnie szło się w koleinie zostawionej przez samochód straży granicznej. Trasa z Przełęczy Bukowskiej do samochodu w Wołosatem była więc podszyta marzeniami o nartach. W końcu w słabym czasie osiągnęliśmy parking.
W samochodzie poczułem paskudne dreszcze, różne tam bóle - źle się jechało - w domu zmierzyłem 38 stopni i zjadłem zestaw tabletek. Ale i tak wyjazd piękny, ze wszech miar wart przezwyciązenia słabości. W nagrodę cudne światło - piękne zdjęcia i doznania górskie. Bieszczady zimowe - dały się podpatrzeć - choć śniegu nie za dużo.