Wyjazd dwudniowy. Tym razem dołączył do mnie Jacek. Znowu pojechałem chory w góry. Trzeba by się może zastanowić, jak to jest że moje wyjazdy górskie to zwykle walka z organizmem w różnych stanach chorobowych. A pomiędzy nimi raczej dobra forma. Tym razem nieprzespana noc i infekcja żołądkowa w całej rodzinie. Więc znów przychodzi nieprzystojnie zaględzić na tematy zdrowotne. Ponad to, ta możliwość wyjazdu w Tatry trafiła się w weekend z pucharem świata w skokach narciarskich w Zakopanem. Przez co trudno było dostać się do autobusu. A sam dojazd był długi i niekomfortowy. Zima w tym roku nie jest zbyt śnieżna, ale od Nowego Targu świat był już bezapelacyjnie biały. W słabej formie oblodzoną Doliną Kościeliska doszedłem do schroniska. Zamiar był ambitny: zrealizować wreszcie plan zimowego wejścia na Bystrą. Poprzednie próby z powodu niezwykle trudnych i niebezpiecznych warunków nie doszły do skutku. (Do Siwej Przełęczy przy ekstremalnym wietrze - odnośnik do opisu) . (Do Siwego Zwornika w śnieżnej i lawiniastej pogodzie - odnośnik do opisu) .
Po niezbyt przespanej nocy, zmusiłem się aby coś zjeść i osłabiony ruszyłem w góry. Chodzenie wymagało dużej mobilizacji. Ciemność była nieprzenikniona, bo było wcześnie i pochmurno, a w powietrzu lekka mgiełka śniegowa. W lesie śniegu było dużo, miejscami także lód. Do Przełączy Iwanickiej szliśmy godzinę - to kiepskie tempo. Na grań Ornaka weszliśmy wariantem bardzo okrężnym, zbliżonym do letniego - nikt nie wydeptał lepszej drogi. A w ciemności i mgle trudno było by wytyczyć nowe podejście. Poza tym śnieg był miejscami przepadający, nieprzyjemny. Na górze można było schować czołówki. Grań była pokryta zbetonowanym przez wiatr śniegiem i lodem z jednej strony, a depozytami nawianego śniegu z drugiej. Wiał silny wiatr, ale prócz chłodzenia i uprzykrzania podejścia nic nam nie mógł zrobić - d... nie urywał jak to się czasami nazywa. Słońce za to się nie ukazało. W białej mglistej scenerii szliśmy do przodu. Chmury płożyły się w dolinach, co chwilę zalewając nas całkowicie, a od wysokości 1900 w górę były niestety stabilne. Ale sceneria była i tak piękna i surowa.
Skalisty Ornak był bardzo oblodzony. W okolicy Siwej Przełęczy ktoś zwijał biwak. A my ruszyliśmy na Siwe Turnie. Przyszła nam rola prowadzenia przejścia w świeżym śniegu - oczywiście granią. Ale tym razem (w porównaniu do moich wcześniejszych zimowych działań w tym terenie) warunki były całkiem dobre, choć śnieg był niezbyt przyjemny, ale za to nie było go w "strategicznych" miejscach za dużo. Za to widoczność czasami spadała do 10 metrów a może i mniej. Trzeba było uważać. Schodząc z Siwego Zwornika, po przekopaniu się przez sporą zaspę osiągnęliśmy granicę PL-SK a później skrzyżowanie szlaków pod Siwym Zwornikiem. Spostrzegliśmy że wspomniani wcześniej biwakowicze ruszyli naszym śladem. Widoczność od około 1900 m utrzymywała się na poziomie 10 metrów, lokalnie i chwilowo spadając nawet bardziej, bywały też krótkie chwile gdy widać było więcej, co czasem było przydatne do oceny położenia w śnieżno mglistej pustce.
Liliowe Turnie mocno zawiane, a na grani na ogół pięknie ubite, szło się znośnie. Choć było tam zimniej i wiatr jakby większy. Z pewną ulgą osiągnęliśmy Bystry Karb (1946 m n.p.m.) zwłaszcza że dno Doliny Gaborowej zaczęło być widać. Nadzieje na widoki okazały się jednak iluzoryczne... Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w górę. masyw Bystrej i Błyszcza był pokryty mocno ubitym śniegiem i miejscami lodem. Trasę obrałem "pionowo" w górę na Błyszcz. Niedługo przed szczytem weszliśmy w gęstą chmurę - widoczność była najgorsza z dzisiejszych - wspomniane poniżej 10 metrów, czasem nawet poniżej 5 metrów. Wiał nieprzyjemny wiatr, wąsy i brodę pokryła szadź. Grań Błyszcz-Bystra wymagała sporo rozwagi bo na prawdę trudno było oczom złapać kontrast pomiędzy śniegiem a chmurą i zlokalizować niebezpieczne miejsca. To była taka typowa biała pustka - wszechogarniajaca.
Bystrą w zasadzie zlokalizowaliśmy dzięki wyraźnemu oznaczeniu szczytu. Spędziliśmy na nim na tyle długo że chwilowo coś tam się odkryło i objawiło ile tracimy z braku widoczności. Powrót to odszukiwanie naszych śladów na grani i szybkie "zbiegnięcie" po śnieżno-lodowych pólkach. Z powodu złej widoczności trochę za nisko zeszliśmy z Błyszcza. Na szczęście na mgnienie oka odsłoniła się Dolina Gaborowa i udało się zlokalizować przełęcz Bystry Karb. Podejście i trawers nie były zbyt długie. Ale strawiliśmy dobre kilkanaście minut czekając na jakieś przebłyski widoczności krajobrazu pozwalające na ustalenie naszego położenia. Przy wspomnianej przełęczy warunki się jeszcze pogorszyły - wiatr skądś zwiewał śnieg dodatkowo utrudniając marsz i orientację. Zrobiło się zimniej. Brakowało tylko obfitego opadu śniegu - zapowiadanego przez prognozy. Wtedy było by już ekstremalnie. Z ulgą osiągnęliśmy Siwy Zwornik. A tu niespodzianka zaczęło się przejaśniać.
Spowolniłem zejście dla widoków, bo nawet słońce daleko się pokazało - niestety nie w okolicy Bystrej i Starorobociańskiego Wierchu. Na Siwej Przełęczy znowu odpoczynek z wmuszniem w siebie jakiegoś jedzenia i oczekiwaniem na widoki. Jedynie kozica się pogapiła nieco na nas i odeszła szukać trawy w inne rejony. Zejście Doliną Starorobociańską było szybkie pomimo głębokiego śniegu, który czasem więził nogi do wysokości ud. Sił nie miałem już w ogóle - wirus robił swoje, ale póki co górska adrenalina pozwoliła zejść z przełęczy do Doliny Chochołowskiej w 2 godziny. (Jacek poszedł na nocleg do pobliskiego schroniska) Dalej to już było słanianie się - prawdę mówiąc. Człapałem po lodzie pokrywającym drogę w rakach - dopiero po godzinie je zdjąłem. Ostatni kilometr zmusiłem się do podbiegu widząc szybko mijających mnie turystów chcących zdążyć do busa. Okazało się że było warto bo za 3 minuty bus przyjechał i natychniast odjechał.
Jakoś dotelepotałem się do Zakopanego, tam wypiłem duszkiem butelkę płynu i od razu poszedłem do kościoła - była niedziela. Później udało mi się wbić do krakowskiego autobusu. Niestety był przepełniony do granic kibicami wracającymi po konkursie skoków narciarskich - weekend pucharu świata dobiegał końca. A ja stałem do samego Krakowa w hałasie wielojęzycznych podescytowanych piwem i wydarzeniem głosach. W zapachu będącym miesznką pokłosia po tamtych atrakcjach i co gorsza jakiegoś jedzenia (z różnych stron świata) kupionego na wynos przez uczetników imprezy. Wszelkie objawy ifekcji żołądkowo- jelitowej wzmogły się mocno. W domu niczego już nie dało sie przełknąć... Ale Bystra zdobyta.
Zdrowotnie to jeden z najciążych wyjadów w góry jakie miałem. Aby coś zdziałać należało dużo przewalczyc. Niby zrobiłem wszystko jak trzeba - wczesne wyjście w "2" lawinową. Fotograficznie jednak nie jestem usatysfakcjonowany. Wschodzące słońce nie pokazało swoich barw. Które choć czasem banalne - to mogły by ubarwić śnieg w wyjątkowy sposób. Okolice Bystrej piekne i śneiżne też nie dały sie podpatrzeć aparatowi. Nie wspomnę szerzej o plamkach które musiałem usuwać ze zdjęć, bo w taką pogodą mój aparat chłonie wręcz wilgoć jak odkurzacz kurz. Za to górsko wszytko zrobiłem jak trzeba. Waruki trudne, ale nie przeszkodziły w zdobyciu szczytu i bezpiecznym zejściu w doliny. Nie wolno narzekać. W Tatry już od jakiegoś czasu nie jeżdzę kiedy chcę lecz kiedy mogę. Ostatni wyjazd tatrzański (przejście z żoną) , choć górsko trudny i ciekawy (Granaty) wogóle nie ndawał się do umieszczenia tutaj ze względu na trasę zrobioną w ulewnym deszczu bez widoczności - stąd brak zbyt wielu interesujących zdjęć. A i jeszcze Jacek ! - cieszy mnie bardzo, że powoli wrasta w krajobraz górski. Do następnego razu.