Ciekawe i istotne informacje o Puszczy Sandomierskiej, okolicach Rzeszowa. Także mapa sytuacyjna całego obszaru, wycieczki i ogólne informacje o trasie, jak również fotografie i kilka ciekawostek można znaleźć na stronie z Rzeszowa do Leżajska na rowerze.
Okolice Rzeszowa : Rowerowa wyprawa z Frankiem. Z Sokołowa Małopolskiego do Brzózy Królewskiej i z powrotem. Całość niebieskim szlakiem pieszym.
Ten odcinek zaczyna się nominalnie w Sokołowie Małopolskim na Rynku. Ów Rynek to w zasadzie skwerek z ławkami i alejkami, nie „goły” plac, jak to zwykle w miastach bywa. Na początek krótki odcinek miejski, kawałeczek drogi bez asfaltu a dalej już asfalt do samej Trzebosi.
W przysiółku Budy asfalt się kończy, a zaczyna przygoda leśna. W zasadzie część asfaltową można sobie darować. Zwłaszcza że i tak zaraz za Sokołowem musimy przekroczyć drogę S19. Burzy to nieco nastrój wycieczki. A leśny odcinek tego szlaku jest zacny !
Początkowo proste leśne drogi, ale bardzo przyjemne. Dalej zaczyna się atrakcja dla prawdziwych koneserów. Natrafiliśmy na całkowicie nieprzetarty kawał prawdziwego lasu, co tu pisać o kolarzach, z całą pewności od dawna nawet nikt tamtędy nie przeszedł ! Za to dziki, i inne zwierzątka jak najbardziej.
Przebrnęliśmy niewygody oczywiście z sukcesem, ale nie było łatwo i nie kojarzyło się bynajmniej w sposób oczywisty z turystyką rowerową. Ale my takie niewygody (w wyważonych dawkach) cenimy. Na cześć pobliskiego rezerwatu i nieodległej wsi o takiej nazwie nazwaliśmy ten odcinek „Wydrze” - jakoś brzmienie tego słowa w dużym stopniu oddawało to co tam zastaliśmy.
Po wyjeździe z „Wydrza” zatrzymaliśmy się na chwilkę w leśniczówce – szykowała się tam jakaś impreza – ale było bardzo przyjemnie i przyjaźnie. Dalej należy się liczyć z tym że leśne dróżki skazi asfalt. To droga do Julina. Julin to miejsce gdzie znajduje się letni pałacyk - rezydencja Potockich. Julin od „Julci” – tak na imię miała hrabina, więc hrabia Alfred Potocki – ten z Łańcuta, zbudował Julin.
A co? Każdy by zbudował, tylko nazwę (może) inną nadając. Tak czy inaczej zameczek i park można zwiedzać, ale za opłatą. Okolica jest, nawet pomimo asfaltu niezwykle urokliwa. Zaś asfalt dla spokoju serca można potraktować jako piękną aleję starych drzew, zresztą służy za trasę Green Velo, więc kolarze lubiący asfalty też coś z tego mają.
Przebywając tam z łatwością można sobie wyobrazić dawne czasy i nawet zatęsknić za możliwościami Ordynata Potockiego. Z pewnością dało by się tam spędzić wakacje. Zwłaszcza że tuż obok przebiega nasz niebieski szlak. A jeśli już o nim mowa...
Dalsza cześć szlaku już całkowicie leśna. Piękna, urozmaicona, nawet górki się trafią. Miejscami oznaczenie nieoczywiste, ale w końcu da się odszukać właściwy kierunek. Ten etap kończy się nad zalewem w Brzózie Królewskiej.
Historia tej wsi jest niezwykle ciekawa. Dotyka czasów kiedy w okolicy szalał Stanisław Stadnicki zwany Diabłem łańcuckim, co jeśli wierzyć przekazom właściwie opisywało tego warchoła, i okrutnika panoszącego się w tej części Polski. A może nawet należało by się cofnąć do czasów króla Jagiełły, który przy okazji fundacji parafii w Leżajsku zatwierdził powstanie wsi Giedalrowa – leżącej w pobliżu Brzózy Królewskiej.
Tak czy owak nazwa Brzóza kojarzy się intuicyjnie i natychmiastowo z brzozami. Zaś ten kto przejechał szlak niebieski nie będzie miał w tej sprawie wątpliwości. Intuicja etymologiczna tu nie zawiodzi! Już w XVI wieku wspominano istnienie na tym terenie łowiska leśnego „za brzozą”. Nie łączył bym jednak tego ze zbiornikiem wodnym który znajduje się tu obecnie, które w zamyśle było zbiornikiem przeciwpożarowym. Nie wykluczone jednak że owo łowisko znajdowało się gdzieś w pobliżu – brzóz tu dostatek.
My w każdym razie mimo iż nie mieliśmy ze sobą „sprzętu” korzystając z prawie pustej plaży wykąpaliśmy się trochę bezwstydnie i z przyjemnością ! Rozkosze chłodnej wody na rozgrzane ciało kolarza pochłonęły nas na tyle, że zamiast kończyć dziś szlak w Leżajsku udaliśmy się z powrotem w kierunku Sokołowa.
Pierwszy przystanek to wspomniana wcześniej leśniczówka. Wzmiankowana impreza to był zlot krótkofalowców. Wody do picia nam nie żałowali. Przy okazji „dorwałem” kolegę, który znał wizjonera który wytyczył szlak przez nasze Wydrze. (wymieniłem z nim pewne spostrzeżenia natury przyrodniczej). Aby nie jechać tamtędy z powrotem, przyjrzałem się dokładnej mapce, która wisiał na ścianie leśniczówki (wyglądała jak dawne sztabówki) i postanowiliśmy skorzystać z objazdu szutrówkowego. Pomysł okazał się trafiony. W odpowiednim miejscu zjechaliśmy z szutra na łąkę i po sporym objeździe łąkowym powróciliśmy na leśne ścieżki.
Udało się odszukać nasz szlak i dalej już bez problemów wróciliśmy do samochodu. Ten odcinek niebieskiego szlaku jest chyba najciekawszy. Gatunek lasu, długość wycieczki, urozmaicenie terenu i interesujący kontekst historyczny, bez odniesień do ostatniej wojny, że nie wspomnę o nagrodzie w postaci kąpieli składa się na wyjątkowo dobre wrażenie. W każdym razie obaj – ja i Franek byliśmy podobnego zdania. Na minus policzył bym kleszcze, których trzy wykręciłem z siebie jeszcze tam w lesie. To za pewne kara za „wydrze”.