Po gwałtownej odwilży z halnym nastąpiło jeszcze chyba gwałtowniejsze ochłodzenie z obfitym opadem śniegu. Nie mogło dziwić ogłoszenie przez TOPR zagrożenia lawinowego na poziomie 3. Zakopane wymiecione ze śniegu, niektóre ściany także, co tylko mogło zmylić, bo w wielu miejsca śniegu było sporo. Od Kuźnic dużo świeżego puchu, a pod nim lodowisko. Szybko jednak wszedłem w śnieżny krajobraz typowy dla zimy. Wyżej w lesie nie było widać działalności halnego. Za to coraz bardziej dawał się we znaki świeży opad. Cały dzień, parafrazując Ulicę Sezamkową był sponsorowany przez kopny śnieg.
Nieuprzyjemnia to marszu, a powoli wysysa energię z piechura. Był lekki mróz, ale niedokuczliwy. Szybko osiągnąłem Murowaniec, wyprzedzony tuż przed Kopami przez skialpinistów – tych samych których minąłem na pierwszym podejściu w Kuźnicach.
Za schroniskiem zaczęła się już piękna zimowa robota. Na zboczu przed Małym Kościelcem niewielkie lawinisko. Śniegu naprawdę dużo – i starego stabilnego ale i nowego. Od początku dania szedłem w chmurze, takiej ciepłej podgrzewanej przez słonce. Efekt cieplarniany. Było więc ciepło, parno i bezwietrznie.
Wiedziałem że niebawem z tej chmury wyjdę i objawi się piękny widok. Taki który lubię i na jaki czekam.
Już podczas samotnego marszu przez piękny biały – Czarny Staw Gąsienicowy były tego symptomy. Po dojściu do żlebu odpływowego od Zmarzłego Stawu objawił się spodziewany widok.
Żleb do Zmarzłego Stawu pokazywał że lawinowa trójka nie była ogłoszona pochopnie. Szło się w śniegu po kolana, nie raz usypującym się nieco. Ale nie czułem specjalnego niebezpieczeństwa.
Przy Zmarzłym odpoczynek po żlebie i spotkanie któryś już raz z ekipą skiturowców prowadzoną przez ostrożnego instruktora i z grupką „młodzieży”.
Nad tym warto się nico zatrzymać. „Podsłuchiwałem” ich rozmowy, zaniepokojony strzępkami tych konwersacji, w końcu zapytałem gdzie idą, padła szybka i zdecydowana odpowiedź na Kozi Wierch. Zapytałem którędy? No tamtędy. Pokazali na ślad po nartach w kierunku na Zawrat. Znamienna rzecz nie mieli nawet pojęcia gdzie jest Kozi Wierch. Nic zupełnie nic. Mieli tylko dużo werwy bo do Zmarłego dość sprawnie doszli.
Pozwoliłem sobie na dłuższa pogadankę na temat topografii Tatr z naciskiem na warianty i zagrożenia zimowe. Gdy dowiedzieli się że idę na Zawrat i że „to tędy”, zawyrokowali Zawrat – może być: brzmi dobrze. Coś im tam napomknąłem o odstępach na trawersach itd. Ale nie wstrzymywałem kategorycznie. Zawrat nawet w zimie nie uważam za śmiertelnie niebezpieczne miejsce, choć ci którzy tam zginęli mieliby pewnie zdanie odmienne. Pomyślałem niech spróbują podejść trochę, póki co nic się nie dzieje.
Obserwowałem z daleka jak oni szli: tak jak w antyprzykładzie lawinowym. W końcu widziałem jak ów ostrożny instruktor, który swoją grupkę prowadził jak Bóg – antylawinowy przykazał. Udzielił im podobnych rad do moich i nastraszył ostro.
Trzymałem się na dystans, robiłem zdjęcia, ale w końcu musiałem przyspieszyć. Na pewnej wysokości gdzie zaczynały się głębsze śniegi i większe trudności wspomniani turyści - utknęli. Pogadałem z nimi chwaląc że daleko zaszli, że to jest duży wyczyn w takich warunkach, że jak mają wątpliwości to najwyższy czas zawrócić i podszkolić się choć trochę w topografii Tatr. Poradziłem dziewczętom jak schodzić bezpiecznie (bo były też w tej grupie). Nie wiem skąd mam tyle spokoju w tych górach. W sumie nic się nie stało. Zeszli - zdobyli jakieś tam doświadczenie. Ja poszedłem wyżej.
Do tej pory trzymałem się trawersów skialpinistów – zawsze to 10 cm ubili. Ale nastromienie rosło, śniegu było na tyle że mój 60 cm czekan z zanurzoną głowicą nie zawsze sięgał twardszego podkładu. Trawersowanie było niedobrym pomysłem. Zacząłem zdecydowanie prostować podejście.W ten sposób z odpoczynkiem na bezpiecznej półeczce osiągnąłem Zawrat. Na samej górze miejscami twardo - lodowato, miejscami na tym lodzie bardzo luźny śnieg. Umordowałem się jak przy żniwach :) Od strony Gąsienicowej byłem dziś pierwszym piechurem na Zawracie. Na miejscu była wspomniana wcześniej grupa skialpinistów i jeszcze inni bardzo sprawni w tej materii.
Po jakimś czasie zostałem sam. Odpiąłem raki i zamierzałem zjechać na spodniach do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Po tamtej stronie śnieg był lepszy. Było go mniej i był bardziej zmrożony. W ogóle było tam chłodniej. Ale niestety po 20 metrach ugrzęzłem w głębokim śniegu. Nie wykazywał co prawda tendencji lawinowych, ale dupozjazdu też nie puszczał. Popychanie czekanem na nic się nie zdało.
Schodziłem pionowo w dół – zapragnąłem pooglądać Dolinę z perspektywy jej zachodniego krańca. Po chwili natrafiłem na dzisiejszy ślad. Ktoś podchodził dokładnie tędy co ja chciałem schodzić. Uczepiłem się tego tropu – schodziłem bardzo szybko i pewnie. W pewnej chwili spostrzegłem że idę prosto na jakieś stromizny z wystającymi skałkami. Wzmogłem czujność i obniżyłem pozycję – drogi nie zmieniłem. Nie dało się już schodzić twarzą w dół, tylko bokiem. Tam były jakieś płyty, trawki. Zauważyłem że mój poprzednik pojechał w jednym miejscu, odkrył jakiś zmrożony śnieg. Słabe było tam podparcie, jakieś kamienie na dole wystawały byłem gotowy i gotowość się opłaciła bo za chwilę sprawdziłem hamowanie czekanem. Nie wzruszyło mnie to, po prostu czekałem na ten poślizg, dalej było łatwiej.
Ten mój cały manewr daleki był od szlaku który normalnie trawersuje od razu w kierunku schroniska. Z drugiej strony uniknąłem nieprzyjemnego i być może niebezpiecznego trawersu w głębokim śniegu. Dodatkowo mleko zaległo w Dolinie i widoki były problematyczne. Cały czas jak w ciągu całego dnia kopny śnieg. Ale dopiero teraz na płaskim miałem go trochę jakby już dość.
W schronisku szybkie nawodnienie i ostatnie garści paszy. Nawet zupy nie było czasu zjeść. Tylko krótka pogawędka z dziewczynami ze Szczecina i dalej w drogę. Wracałem wariantem zimowym. Tu miłe zaskoczenie świeży śnieg tam się utwardził krokami wielu turystów. Nie zastanawiałem się ani chwili. Nawet nie wyjmowałem czekana i gogli. Piękny dupozjazd do samego dołu. Przerwany kilka razy. A bo pył śnieżny spod butów mnie najnormalniej w świecie dusił, nie mówiąc o braku widoczności, bo zamieniłem się w bałwana. Aby dać jeszcze jeden dowód także metaforycznej prawdziwości ostatniego słowa w poprzednim zdaniu dodam że nawet nie dopiąłem kurtki.
Nie mniej taką nagrodę jak efektowny i przyspieszający dupozjazd chciwie zebrałem.
Dość szybko, umykając raz po raz przed rozpędzonymi skialpinistami znalzłem się na dole i odczekawszy swoje aż sie bus zapełni zjechałem do Zakopanego i do Krakowa.
Tą drogę przeszedłem wielokrotnie i w zimie i w lecie w obu kierunkach. Zastana pogoda, choć to jeszcze pełna zima pod względem mgieł i charakteru światła przypomniała mi tą trasę (Z Palenicy Białczańskiej przez Stawy i Zawrat do Kuźnic). jednak wtedy śniegi były już raczej wiosenne i lawinowo bezpieczniej.
Dzisejsza trasa to honorowe i piękne, choć przedwczesne zakończenie sezonu zimowego w Tatrach.