Jak często i tym razem mógłbym zacząć: rzut alergii, paskudna infekcja odklimatyzacyjna i jeszcze uraz pleców i ręki po 6 godzinnym rowerze górskim. Choć to prawda to wystarczy jojczenia! Chciałem przed tamtejszym sezonem wyskoczyć na chwilę w Tatry Słowackie. Z uwagi na rękę w której kontuzja niejako wyłączyła mi niektóre mięśnie (po prostu ich nie czuję i nie mogę nawet pompki zrobić czy podciągnąć się na drążku) wykluczyłem pomysły wymagające sprawnych rąk. Jechał ze mną Wojtek dlatego zdecydowałem się na Sławkowskiego mimo że byłem tam już nie jeden raz, zaś Wojtek kiedyś próbował ale nie doszedł, toteż zrodziła się okazja na poprawkę. Na Sławkowskiego, tak ale trochę inaczej... Nie ma co opisywać trasy - to podejście dla cierpliwych turystów, za to widoki cały czas niezmiernie kuszące, bo jak inaczej nazwać towarzystwo Łomnicy, Pośredniej Grani (Prostredny Hrot), Jaworowego, czy Lodowego, a później i Gerlacha czy Staroleśnego Szczytu (Bradavica). Sławkowski przywitał mnie chmurą ale i widmem Brockenu. Nota bene zjawisko to ukazywało się co chwilę. Noc na szczycie piękna i w wolności, tylko z uwagi na księżyc w pełni bardzo jasna. Sam biwak (oczywiście nieplanowany, kolega źle się poczuł więc zostaliśmy, zaś namiot taszczyliśmy aby zdobyć kondycję przed poważniejszymi wyprawami w inne góry! - warto jak widać lekką dwójkę mieć zawsze w pelcaku), bezsenny, raczej chłodny i niewygodny. O 4 wyszedłem na poranne spektakle. Wschód słońca był ciekawy. Nasza gwiazda najpierw ukazała się jako czerwone koło w chmurach poniżej linii horyzontu, dopiero później rozbłysła nad nim pełnym światłem. Zima się skończyła nie było takich kolorów jak na Ciemniaku parę miesięcy temu (Tatry – ciemniak na zimowo wschód słońca) . Ale co tu narzekać kiedy najpiękniejsze zakątki Tatr z Gerlachem i Staroleśnym podświetla poranne słońce. Z resztą jak jedliśmy śniadanie kopuła szczytowa znalazła się w chmurach i widoków nie było na pewno do godziny naszego odjazdu ze Smokovca.
Kiedy pierwszy raz, byłem na Sławkowskim zwróciłem uwagę na to iż jak na tak wysoką górę jest bardzo dużo miejsca na szczycie i w ogóle, taki kopulasty ciężki kształt nie przystoi szczytowi o wysokości ponad 2400 m. Nawet patrząc na profil na zdjęciu wychodziło mi iż gdyby aproksymować zbocza Sławkowskiego do piramidy – szczyt miałby wysokość co najmniej porównywalną z Gerlachem! Zaś rumowiska skalne od południowej strony zdawały się pasować do takiej układanki. Zaobserwowałem iż Sławkowski od każdej właściwie strony (Gerlacha, czy Staroleśnego, albo Łomnicy, czy Lodowego) wygląda „normalnie” jak na wysokie góry przystało (tylko ten płaski wierzchołek...), a od strony południowej czyli powiedzmy ogólnie Spiszu nie! Mam tu na myśli pionowe ściany, żleby – słowem wszystko czego można by się spodziewać po szczycie w Tatrach Wysokich liczącym ponad 2400 m. Dokładnie taką scenerię obserwuje się na innych szczytach Tatr Wysokich także na Sławkowskim ale nie od południowej strony. Wspomniana południowa strona tego szczytu zupełnie jakby nie pasowała do tych wyobrażeń. To olbrzymie rumowisko skalne złożone z wielu tysięcy na ogół niewielkich granitowych głazów. Ba nawet w okolicy Nosa są piękne skałki, przepaście, a idąc wyżej napotykamy na rumowisko skalne, jakieś piargi nawet - robi się po prostu mniej ciekawie. Mówiąc dosadnie Sławkowski Szczyt według mojej tęsknoty powinien przypominać pobliski Staroleśny albo Pośrednią Grań, czy idealną Łomnicę a nie, nie przymierzając Tarnicę w Bieszczadach... Byłem zafascynowany mym odkryciem. Porwało mnie to! Eksploracja na miarę XXI wieku - na najłatwiejszym szczycie z mających ponad 2400 m n.p.m. to jest coś niecodziennego. Później jednak dowiedziałem się – bardzo zaskoczony iż w obiegu od dawna krąży legenda iż tak jak mi podpowiedziała intuicja było w rzeczywistości. Konkretniej, legenda krąży od 6 sierpnia 1662 roku i faktycznie opisuje Sławkowski Szczyt jako najwyższy w Tatrach. Najwyższy ... przed katastrofą...
Od zarania dziejów Sławkowski Szczyt był powszechnie uważany za najwyższy w Tarach. ( Pisze o tym wielu autorów powołując się na przekazy historyczne ,np. „Bedeker Tatrzański”, PWN 2000r.) Górował on majestatycznie nad Spiszem. Były to czasy kiedy w góry się po prostu nie chodziło. Ludzie mieli na ogół dość trosk dnia codziennego na nizinach, aby myśleć o eksploracji. Były pewnie wyjątki bo jak mniemam zawsze znalazł się ktoś o niespokojnym duchu któremu zależało na czymś więcej niźli kubku mleka i pajdzie chleba albo nawet gotów był zrezygnować na pewien czas z rzeczonej pajdy chleba poszukując innych wartości. Takich ludzi (myśliwych, zbójników, poszukiwaczy skarbów) było wtedy może mniej niźli teraz Himalaistów zimowych. Nic nie wiadomo jednak iż wchodzili oni na wysokie szczyty czy przełęcze. A już z całą pewnością nikt nie miał pojęcia jaką rzeczywistą wysokość mają góry – sięgały do nieba. Zaś najbliżej tegoż nieba był właśnie Sławkowski Szczyt. Zdaję sobie sprawę iż rzeczona góra jest blisko wiosek i na dodatek to szczyt „pierwszy z brzegu” więc wrażenie wysokości mogło być złudne, często niedoświadczeni turyści i teraz ulegają podobnej iluzji. Jednak zakładanie iż tam żyjący ludzie byli po prostu nieświadomymi praw perspektywy ignorantami także może być po prostu nadużyciem. Tak czy owak uważano Sławkowskiego za najwyższy. Aż nagle dnia 6 sierpnia 1662 roku wydarzyło się coś co obniżyło Sławkowski Szczyt o kilkaset metrów. Kroniki opisują trzęsienie ziemi, gigantyczne oberwanie chmury, czy nawet eksplozję nad Sławkowskim Szczytem. W każdym razie efektem był rozpad dotychczasowego wierzchołka i znaczne obniżenie wysokości szczytu. Nie mogło to ulec uwadze bo Sławkowski góruje nad okolicą a jego sylwetka była doskonale znana. Warto nadmienić iż druga połowa XVII wieku była dla Sławkowskiego ważna, bo pierwsze wejście na ten szczyt datuje się na 1664 a autorstwo przypisuje się Georgowi Buchholtzowi, dokonał tego w dwudniowej wyprawie z przewodnikiem. Tyle moja opowiastka. Jak współcześnie można by się odnieść do tych rewelacji?
Przytoczę opowiadanie profesora Kolbuszewskiego zamieszczone w jego książce „Skarby króla Gregoriusa” (Katowice 1972): Dzień 6 sierpnia 1662 roku na długo pozostał w pamięci mieszkańców północnej części Słowacji. Tego bowiem dnia ziemia nagle zadrżała – a trzęsienie było tak silne, że nie tylko zarysowały się ściany domów w Lewoczy, Kieżmarku i Spiskiej Nowej Wsi, a nawet pozapadały się niektóre (zasobne w szlachetne trunki!) piwnice. Ci zaś, których oczy w momencie trzęsienia były zwrócone w stronę Tatr, mogli na własne oczy ujrzeć, jak wali się w gruzy cały wierzchołek Sławkowskiego Szczytu, jak skalna lawina miażdży lasy, jak nad górami tworzy się wielka, czarna chmura. Obdarzeni zaś największą spostrzegawczością widzieli sprawcę całego incydentu – ogromnego smoka lecącego wysoko nad Tatrami. Wydarzenie to upamiętnił Gaszpar Hain, kronikarz miasta Lewoczy, człowiek opanowany i rozsądny, imponujący dociekliwością umysłu.
Ten literacki opis Kolbuszewskiego wprowadza klimat tajemniczości i próbuje przenieść czytelnika w tamte czasy. Należy jednak mieć na uwadze iż literatura profesora (wtedy chyba jeszcze doktora) - miłośnika i znawcy Tatr opiera się na przekazach historycznych. Zwróćmy uwagę iż w tym przypadku autor powołuje się na znanego kronikarza. Ja osobiście nie dotarłem do tej kroniki ale nie znajduję żadnych powodów aby nie wierzyć Kolbuszewskiemu czy też za jego pośrednictwem Hainowi. Który to należał jak na tamte czasy do ludzi szczególnie godnych zaufania: był założycielem gimnazjum w Lewoczy, senatorem, sędzią... Nie znam aż tak dokładnie jego historii i temperamentu, ale jest bardzo prawdopodobne, że osobiście nie angażował się w badanie odkrycia które opisywał, tylko podaje wiadomości z drugiej ręki. Sama Lewocza leży ponad 30 km w linii prostej od Sławkowskiego Szczytu więc nie była najlepszym punktem obserwacyjnym. Z drugiej strony to miasteczko targowe i za pewne wielu ludzi żyjących bliżej Tatr, tam bywało i relacjonowało swoje spostrzeżenia.
W „Tajemnicy Księżycowej Jaskini” Milos Jesensky i Robert Leśniakiewicz podają jeszcze jeden szczegół, mianowicie iż opisywana katastrofa rozegrała się w samo południe. Być może Jesensky wyczytał to w jednej z kopii kroniki. Faktem jest że Jesensky poszukiwał oryginału, ale do niego nie dotarł. O jaką zatem kopię chodzi nie wiadomo. W opracowaniu Wiesława Siarzewskiego (naukowca z TPN - geomorfologa, taternika i speleologa) „Śmiertelny oddech smoka” Tatry 3/2005 pojawiają się rozbieżności co do daty i godziny trzęsienia ziemi. Różne są daty w zależności od cytowanego źródła. Trzęsienie ziemi miało by nastąpić o 11 wieczorem i to nie 6 sierpnia a 9 sierpnia. (Czy to tylko błąd piśmienniczy wynikający z symetrii 6 i 9, czy coś więcej ?) Autor podaje ją za „Historią szkoły Pijarów prowincji polskiej od roku 1642 do roku 1686”. Co ciekawe wspomniana „Historia szkoły Pijarów ...” potwierdza zawalenie się Sławkowskiego Szczytu w wyniku wspomnianego trzęsienia ziemi. Ponoć było na to świadectwo naocznych świadków. Nic mi o tych świadkach nie wiadomo. Ale kroniki klasztorne ze swej natury powinny być wiarygodnym źródłem informacji. Słynna Szkoła Pijarów mieściła się w Podolińcu, to w linii prostej nieco poniżej 30 km od Sławkowskiego Szczytu, ale w stosunku do wspomnianej góry kąt widzenia z Podolińca jest niekorzystny. A na pewno inny niż z Lewoczy. Więc jeśli rozpatrujemy to w kontekście zawalenia się wierzchołka góry raczej powinno chodzić o sam wierzchołek i to w ujęciu spektakularnym. Dlatego iż było by to obserwowane i z Lewoczy i z Podolińca. Nie jest jednak powiedziane iż obserwacji dokonywano z Podolińca, więc znów nie można z całą pewnością wywodzić stąd daleko idących wniosków. Wspomniana kronika sugeruje także możliwą inną przyczynę zawalenia się szczytu. Mianowicie powódź - katastrofę o niespotykanej skali. Wątek powodzi potwierdza także Kronika Miasta Lewoczy, a ściślej niemal współczesne wydanie, czy może raczej jej opracowanie dokonane przez Jeromosa Bala: J. Baremos, J. Forster, A. Kauffmann, „Löcsei krönikäja” (Kronika Miasta Lewoczy), Levoca 1910-1913. Pozwolę sobie przytoczyć tłumaczenie z powyższego oryginału dokonane przez Wiesława Siarzewskiego zamieszczone we wspomnianym powyżej artykule „Śmiertelny oddech smoka”:
5 sierpnia pomiędzy godziną 12 a pierwszą w południe, przyszła gwałtowna burza w czasie której zwalił się aż do podstawy narożnik wieży kościelnej. [...] Później przyszedł deszcz ulewny i woda zalała wszystko, co nie wydarzyło się jeszcze za ludzkiej pamięci (6 sierpnia w nocy). W innych miejscowościach i w okolicy miasta znikły nie tylko ogrody z drzewami, folwarki i domki garbarskie, ale także ogrody warzywne i pola orne, tak że nie można było rozeznać, gdzie się przed powodzią znajdowały. Strat w okolicach miasta (nie mówiąc o Kiezmarku i innych miejscowościach), nie dałoby się wyrównać kwotą kilku tysięcy florenów . I co najważniejsze, że w Górach Śnieżnych [Wysokich Tatrach] było tak wielkie trzęsienie ziemi, że olbrzymia skała lub raczej góra stoczyła się i upadla, rozbijając się otworzyła nowe wielkie jezioro wypełnione wodą.
W powyższym opisie nie ma podanej ani daty ani godziny trzęsienia ziemi. Zastanawia tylko zbieżność godziny zawalenia się wieży kościelnej (w powyższym tekście) z godziną zawalenia się Sławkowskiego Szczytu u Jesenskyego. Trudno określić czy jest to nieporozumienie czy przypadek, albo też dopowiedzenie wynikające z przeprowadzonego rozumowania, które wcale nie musi być poprawne i prowadzić do wniosków zgodnych z rzeczywistością. Może to sugerować też iż albo Jesensky (współautor „Tajemnicy Księżycowej Jaskini”) studiował inną kopię Kroniki Lewoczy albo w odmienny sposób przetłumaczył niemieckojęzyczny tekst Baremosa, Forstera, Kauffmanna. Nie znajduję tu również wzmianki o Sławkowskim Szczycie, co wyraźnie podkreślił Kolbuszewski („Skarby Króla Gregoriusa”) jak i wspomniana powyżej „Historia szkoły pijarów ...”. Nie wiem czy w tekście studiowanym przez W. Siarzewskiego brak takiej informacji w ogóle czy tylko brak jej w ustępie który został przytoczony (to z całą pewnością). Rozważając jednak praktycznie, cóż mogłaby Hajna obchodzić jakaś góra w Tatrach ledwo widoczna z Lewoczy skoro za oknem rozgrywał się kataklizm, naznaczony wieloma setkami ofiar w ludziach i tysiącami florenów w dobytku. Takie humanitarne podejście nie powinno dziwić. Bowiem i tak biorąc pod uwagę siłę kataklizmu i ogrom zniszczeń, zaś nade wszystko wielość dramatów ludzkich było co opisywać! Gdyby zamiast tego kronikarz rozpisywał się o dalekiej górze zamiast o swoich sąsiadach mógłby być posądzony o znieczulicę i małostkowość. Należy pamiętać także iż inny wtedy był stosunek ludzi do przyrody a gór w szczególności, a sam Hain raczej nie był szczególnym znawcą ani miłośnikiem Tatr. Podał więc chyba dodatkową sensacyjną informację podkreślającą siłę żywiołu, który miał moc zniszczyć nawet Góry Śnieżne.
Moim zdaniem z przytoczonych opisów można wyekstrahować następujące hipotetyczne przyczyny zawalenia się szczytu: osuwisko gruntu, trzęsienie ziemi, upadek, tudzież eksplozję jakiegoś obiektu kosmicznego – takiego jak np. nad Syberią znanego pod nazwą meteorytu Tunguskiego. Możliwa jest także kompilacja przyczyn. Na przyczynę kosmiczną górskiej katastrofy którą się tu zajmuję mógłby wskazywać wątek czarnej chmury i smoka. Z drugiej strony trzęsienie ziemi mogło by być spowodowane falą uderzeniową powstałą w wyniku wspomnianej eksplozji, czy także osunięcia się ziemi. Możliwe więc że opisywane wstrząsy były skutkiem zawalenia się góry nie zaś przyczyną. Upadkom meteorytów bardzo często towarzyszą spektakularne efekty wizualne – stąd nie dziwi wyobrażenie smoka, gdyby dodano ognistego smoka też by nie było powodów do zdziwienia. Cała literatura traktująca o tym zjawisku jest pełna tego typu opisów, np. w książce „Tajemnice kamieni z nieba” Marek Żbik podaje wiele obrazów katastrof kosmicznych rozgrywających się nad głowami ziemian, które można z powodzeniem wziąć za pojawienie się smoka. Południowe godziny zdarzenia mogą trochę komplikować sprawę. Bo w jasnym świetle dnia takiego ”smoka” za pewne trudniej dostrzec. Z drugiej strony mógł być pochmurny dzień albo impaktowi , czy wybuchowi towarzyszyły bardzo jasne efekty świetlne. Kolbuszewski pisze iż smoka mogli dostrzec obdarzeni największą spostrzegawczością
to dobrze się wpisuje w cały kontekst i niejako uwiarygodnia całą sprawę. Jeśli jednak wszystko to działo się w ulewnym deszczu gdzie nie widać było raczej szczytu sprawa wydaje się mniej wiarygodna. Przy czym deszcz mógł ustać – wtedy widoczność mogła się poprawić. Jeśli zaś jak podaje „Historia szkoły pijarów ...” zawalenie nastąpiło w nocy wówczas smok – meteor mógł być widoczny w całej okazałości. Wariantów może być więcej, trzeba podkreślić iż opisy którymi dysponuję nie pozwalają na jednoznaczne określenie warunków obserwacji w chwili zdarzenia. Trzeba ponadto wiedzieć iż w XVII wieku nie zdawano sobie spawy z natury zjawiska jakim jest upadek meteorytu. Owszem obserwowano takie fenomeny ale interpretowano je jako zjawisko meteorologiczne, nie zaś kosmiczne. Ba cóż pisać o XVII wieku. Osobiście znam przekaz dotyczący upadku meteorytu z początku XX wieku, w jednej z podrzeszowskich wsi. Świadek który notabene pokazywał odkopany przez siebie ów meteoryt, nazywał go po prostu piorunem.
Jeśli jednak założymy przypadek eksplozji ciała kosmicznego w pobliżu dawnego szczytu Sławkowskiego Szczytu, czy uderzenia weń meteorytu musimy założyć iż nastąpić to powinno w taki sposób i od takiej strony aby cały jego impet spowodował zawalanie się szczytu w kierunku południowym. Jak pisałem od innych stron nie ma charakterystycznego rumowiska kamiennego. Może też dawny szczyt (cały czas zakładając prawdziwość hipotezy o jego zawaleniu się) miał naturalnie skierowany środek ciężkości mocno na południe i z tej przyczyny niewielkie wymuszenie spowodowało jego zawalenie w tym kierunku właśnie! Warto nadmienić iż jeśli rozważamy upadek meteorytu jako przyczynę zawalenia się wierzchołka, powinniśmy brać pod uwagę ciało kosmiczne o dość dużej masie, co wcale nie jest tak powszechne jako że meteory większość ze swej masy tracą spalając się w atmosferze. Czarna chmura wspomniana w opisie mogła być skutkiem zawalenia – chmura pyłów, bądź nawet efekt spalonych drobin skalnych pochodzenia ziemskiego i pozaziemskiego. Piewcy teorii z dziedziny cywilizacji pozaziemskich dopatrywali by się nawet jakiegoś zdarzenia związanego z UFO. Ja jednak nie pochylę się nad tym wątkiem.
Rozpatrując obryw skalny spowodowany oberwaniem chmury jako główną przyczynę zawalenia się wierzchołka Sławkowskiego Szczytu, warto nadmienić iż na ten temat jest najwięcej materiałów. Mamy bowiem mocny opis w Kronice Lewoczy (albo raczej we wspomnianych materiałach z początku XX wieku nawiązujących, bądź opracowujących kronikę Gaszpara Haina), jest opis w „Historii szkoły pijarów ...” i opis Buchholtza – o czym później. Znane są jeszcze i inne źródła jednak wydają się one wtórne względem wymienionych powyżej. Prawdę powiedziawszy nie posiadam też informacji na ile można ręczyć za niezależność nawet tych wymienionych powyżej dokumentów z przeszłości. Faktem jest (podaję za „Rola małej epoki lodowej w przekształcaniu środowiska przyrodniczego Tatr” pod redakcją Adama Kotarby PAN, Warszawa 2004”) iż Tatry niejednokrotnie były nawiedzane przez katastrofalne zjawiska atmosferyczne w tym powodzie. Dodatkowo omawiany rok należy do małej epoki lodowcowej – był to wyjątkowo zimny rok. Katastrofalne powodzie w Tatrach i na ich przedpolu w okresie małej epoki lodowej występowały w latach, gdy miały miejsce największe ochłodzenia klimatyczne na północnej półkuli. Rok 1662 właśnie do takich należy, w Tatrach temperatura w lecie wynosiła 8,7 stopni Celsjusza. Dalej za wymienionym wcześniej źródłem: rok 1662 zaznaczył się największym minimum przyrostowym w XVII wieku. Wydaje się iż był to rok dosyć szczególny. Stąd nie dziwią opisy mówiące iż jeszcze w maju panowały i śniegi i mrozy jak w zimie i to oczywiście nie tylko wysoko w górach. Duża ilość śniegu mogła być więc stopiona przez olbrzymi opad deszczu to wszystko sprzyja wymywaniu gruntu i może spowodować podmycie i w konsekwencji obryw i runięcie wierzchołka Sławkowskiego Szczytu. Jeśli chodzi o trzęsienie ziemi jako przyczynę katastrofy górskiej którą rozważam. W wymienionej pracy „Rola małej epoki lodowej ...” autorzy piszą iż w Tatrach wielokrotnie notowano trzęsienia ziemi. Rok 1662 jest wymieniony jako jeden właśnie z lat gdzie odnotowano groźne dla życia mieszkańców trzęsienie ziemi. Jednak jako źródło wiedzy podaje się min. „źródła historyczne” więc prawdopodobnie znane nam już materiały na które się powoływałem wielokrotnie. W tym kontekście nie jest to żaden dowód.
Pomimo to możemy jednak także z innych przesłanek przyjąć iż trzęsienie ziemi miało miejsce i to właśnie w okolicach czasowych runięcia Sławkowskiego Szczytu. Publikacja „Rola małej epoki lodowej ...” podaje iż w Tatrach istnieje wyraźna zbieżność występowania ekstremalnych opadów, obrywów skalnych i trzęsień Ziemi. W starych kronikach bardzo często jest mowa o opadach jako następstwie trzęsień Ziemi. Dla mnie to wielce zastanawiające, potrafię sobie wyobrazić iż opady mogą prowadzić do obsunięcia się gruntu, mogą wywołać lawinę kamienną, obryw skalny. Po czym w związku z upadkiem wielkiej masy może w jakimś tam stopniu lokalnie zadrżeć ziemia. (Co mieszkańcy okolicznych miejscowości mogli nazwać właśnie trzęsieniem Ziemi.) Ale tylko w taki sposób. To iż trzęsienie ziemi wywołuje deszcz umyka mojej wiedzy a nawet intuicji odnośnie zjawisk przyrodniczych. Przyprzyjmy jednak iż jakaś tego typu korelacja istnieje, wówczas cała historia z trzęsieniem ziemi, katastrofalnymi opadami deszczu i zawaleniem się Sławkowskiego Szczytu nabiera większej spójności a przez to również sensu.
W lipcu 2008 roku w otoczeniu Sławkowskiego Szczytu zostały przeprowadzone analizy lichenometryczno-geomorfologiczne. Celem tych badań było de facto dochodzenie prawdy odnośnie przekazów historycznych dotyczących wielkiego obrywu z roku 1662. Plonem tych dociekań jest praca : „Lichenometric - geomorphological investigations in the area of Slavkovský Štít” , autorstwa Stanisława Kędzi i Zofii Rączkowskiej (naukowców z IGiPZ PAN ) opublikowana w słowackim czasopiśmie Geomorphologia Slovaca et Bohemica 1/2008. Artykuł znalazł się także w Wierchach. R. 74(2008). Ja posługiwałem się wersją otrzymaną bezpośrednio od dr hab. Stanisława Kędzi. Badania lichenometryczne polegają na pomiarach wielkości porostu o nazwie wzorzec gograficzny (Rhizocarpon gegraphicum)) i na tej podstawie wywodzi się wiek skały. Geomorfologia zajmuje się formami rzeźby powierzchni Ziemi i procesami ją kształtującymi. Są to więc dziedziny wiedzy jak najbardziej pożądane z punktu widzenia dociekań na temat zmian w masywie Sławkowskiego Szczytu. Autorzy tekstu (tytuł w tłumaczeniu: Wielki obryw na Sławkowskim Szczycie w świetle ostatnich badań lichenometryczno-geomorfologicznych) jednoznacznie wyrokują iż na podstawie badań które przeprowadzili należy wykluczyć obryw o takiej skali aby doprowadził do zawalenia się wierzchołka Sławkowskiego Szczytu. Watro zacytować bezpośrednio z wcześniej wymienionego źródła Podsumowując dotychczasowe badania można stwierdzić, że podczas intensywnych opadów deszczu, jakie na początku sierpnia 1662 wystąpiły po polskiej i wówczas po węgierskiej stronie Tatr, najprawdopodobniej doszło do powstania dużego spływu gruzowego na południowym stoku pomiędzy Królewskim Nosem i Sławkowskim Szczytem. Być może w wyniku trzęsienia ziemi, doszło również do obrywu spod Warzęchowego Grzbietu […] Jednakże omawiany obryw ze względu na swoje pochodzenie (Warzęchowy Grzbiet a nie Sławkowski Szczyt) w żaden sposób nie mógł wpłynąć na wysokość Sławkowskiego Szczytu.
To jest konkret! Jedna z dziedzin nauki służebnych górom pochyliła się nad tym problemem. To jeden z nielicznych przypadków kiedy ktoś zadał sobie trud rzetelnej pracy naukowej i przedstawił jej wyniki, tym samym zabierając ważny głos w sprawie dawnej wysokości Sławkowskiego Szczytu. W związku z konkluzją autorów raportu nasuwa się jednak pytanie: jaką wysokość mógłby mieć hipotetyczny Warzęchowy Wierch, może to byłby jakiś trop, który mógłby rozjaśnić wiele spraw? Znacznie wcześniej, bo w 1921 (za W. Siarzewskim) geofizyk Frantisek Kolacek opublikował pracę w które stwierdził Zwaliska wielkich głazów otaczające Sławkowski Szczyt świadczą o tym, że nastąpiły tu obrywy. W czasie trzęsienia ziemi w Tatrach w roku 1662 nastąpiły tu tak wielkie osuwiska, że góra obniżyła się o blisko 300 metrów Nic mi bliżej nie wiadomo o uzasadnieniu tego stanowiska.
Zastanawia fakt iż już 2 lata po rzekomej katastrofie dokonano pierwszego wejścia na szczyt. Czyżby góra stała się bardziej popularna, przypomniawszy o sobie efektowną katastrofą? Czy dochodziła dodatkowa ciekawość z tym związana? Być może także po katastrofie szczyt ten wydawał się bardziej dostępny? Spróbujmy sobie wyobrazić pionową południową ścianę Sławkowskiego wznoszącą się na kilkaset metrów, albo nawet kilometr... (współcześnie wierzchołek tego szczytu dzieli od Smokovca około 1400 m w pionie). Pamiętajmy że Wojciech Kurtyka narodzi się kilkaset lat później. W tamtych czasach nikt nie wyobrażał sobie iż taka droga jest w ogóle możliwa. Dla podkreślenia eksploracyjnego charakteru wycieczki Buchholtza i towarzyszy: pierwsze wejście na Giewont to 1830r. Łomnicę to 1793r, Krywań 1772r. Trzeba dodać iż wspomniane wejście Buchholtza jest uważane za pierwsze, bądź jedno z pierwszych wejść,( jak podam dalej) na wyższy tatrzański szczyt w ogóle. Było udokumentowane i rozpropagowane. W tamtych czasach rzecz egzotyczna i także pionierska. Pozwolę sobie w związku z tym wątkiem także na pewną nutkę sceptycyzmu. Wydaje się iż jakiekolwiek miała by podłoże wspomniana katastrofa powinna pozostawić po sobie jakieś ślady. A pierwszy zdobywca powinien je zauważyć i opisać. Jako że minęły tylko 2 lata od katastrofy, ślady powinny być świeże i jednoznaczne. Spodziewał bym się np. wolnych od porostów kamieni o ostrych krawędziach, spodziewał bym się jakiegoś rowu tektonicznego. Śladów krateru, jakiegoś opalenia itd... (ślad powinien być adekwatny do przyczyny) słowem czegoś co stanowiło by wyraźny dysonans w krajobrazie. Ale z drugiej strony czy dość młody człowiek (miał wtedy 21 lat) który ma świadomość iż stąpa po dziewiczym gruncie, nie mając przecież żadnego doświadczenia w partiach szczytowych Tatr Wysokich, nie mając materiału porównawczego, wreszcie będąc za pewne zmęczonym, niewyspanym, byłby w stanie takie ślady zauważyć i właściwie ocenić ich wartość, co dopiero próbować je zinterpretować? Czy wreszcie mając w pamięci niespotykaną wybitność szczytu obserwowaną jeszcze dwa lata temu, opisując rumowiska skalne i względnie łatwy teren nie umniejszał by rangi swego wyczynu. Być może nie chciał do tego nawiązywać aby pokreślić iż zdobył aż Sławkowski Szczyt a nie tylko Sławkowski po obrywie...
Ważne jest iż opis swego wejścia na Sławkowski Szczyt stworzył Buchholtz dopiero w 1703 r. w „Kronikach Rodzinnych” (za W. Siarzewskim) w kontekście śladów katastrofy z 1662 r. ograniczył się do stwierdzenia iż zauważył ślady obrywu koło Nosa. Tak to ponoć opisał (podaję za „Rola małej epoki lodowej w przekształcaniu środowiska przyrodniczego Tatr” pod redakcją Adama Kotarby IGiPZ PAN, Warszawa 2004”) ta wielka powódź powstała nie z żadnej stojącej wody jeziornej, lecz z całkiem suchego miejsca, niedaleko od Królewskiego Nosa od strony Gierlachowa, a to w ten sposób, że oderwała się skała wielka jak ceber, zapewne na skutek oberwania się chmury lub trzęsienia ziemi, tak że woda z wielką gwałtownością runęła w dół z punktu, gdzie dawniej nie było jej ani kropli. Spłynęła ona w takiej masie, że rozbiła i postrącała skały, powyrywała czerwone buki i sosny grube jak kufy z korzeniami, wlokła je i wymyła aż na dół szeroką drogę, której ślad widoczny jest dziś jeszcze.
W powyższym opisie można dostrzec pewną spójność z opisem w Kronice Lewoczy Haina, z kórej wyjątek przytaczam wcześniej. Mam namyśli fragment: olbrzymia skała lub raczej góra stoczyła się i upadla, rozbijając się otworzyła nowe wielkie jezioro wypełnione wodą.
W opisie Buchholtza uderza szczególnie iż woda runęła w dół z punktu w którym dawniej nie było ani kropli
, to wielce zastanawiające. Opis przypomina sytuację gdy opróżniamy wannę, albo raczej gdy otwieramy tamę... Co z tego może wynikać? Pokuszę sie o dość śmiałą hipotezę. Być może z drugiej strony Nosa (i/lub pod Sławkowskim) nagromadziło się bardzo dużo wody. Może tymczasowo w wyniku oberwania chmury i stopienia śniegów, a może tam było jakieś jeziorko - jeziorko po drugiej stronie masywu Sławkowskiego Szczytu, albo bezpośrednio Nosa? Jeśli rozpatrywać okolice Nosa (miejsce z którego woda runęła w dół z punktu w którym dawniej nie było ani kropli
), takie jeziorko – staw miałby być na wysokości około 2200 m n.p.m. Co nie jest wykluczone (choć praktycznie gdyby tak było okolica Sławkowskiego Szczytu powinna wyglądać diametralnie inaczej niż dziś. Ale Buchholtz relacjonując swoje wejście na Sławkowski Szczyt pisze iż widział wielkie jeziora które : zrządzeniem Bożym , nie wylewają, bo inaczej wyrządziły by wielkie szkody na pięknie, ludziach i dobytku, tak jak się to stalo 6 sierpnia 1662 r.
- (podaję za W. Siarzewskim).
W jeziorze tym nagromadziło sie bardzo dużo wody z opadów i ze stopionych śniegów i ... wystarczyło odetkać korek oderwała się skała wielka jak ceber
i ruszyła cała lawina wody skał piasku z niewyobrażalną siłą co dalej jest podniesione w opisie. Taka siła związana z masą i ilością wody, jak również jej ciśnieniem, można domniemywać iż mogła być wystarczająca do zburzenia fragmentu wierzchołka Sławkowskiego Szczytu. Moża powątpiewać czy "zwykłe" oberwanie chmury było by w stanie zaszkodzić górze. Jeśli jednak bierzemy pod uwagę sytuację którą opisuję było by to czego właśnie szukamy. Warunki niepowtarzalne to i mogły spowodować zniszczenia bez precedensu – zawalenie się Sławkowskiego Szczytu. Sprawę nieco kompluje fakt iż opisujemy Tatry Wysokie, gdyby opis dotyczył krasu, prostym wyjaśnieniem jaką drogą woda przedostała się do "korka" była by jaskinia, tu jednak należy szukać innego wyjaśnienia. Zastawiam się także skąd Buchholtz to wydedukował. A już całkiem nie wiem skąd Hain to wiedział – z Lewoczy na pewno tego nie widział. To może rodzić znów wiele hipotez. Wrócmy jednak do opisu Buchholtza. Znaki które opisuje musiały być jednak dość ewidentne (to było by właśnie to czego spodziewał bym sie po opisie piewszego zdobywacy a o co upominałem sie w poprzednich akapitach i wskazywao by iż jednak obryw należy unzać za przyczynę zawalenia sie Słwkowskiego Szczytu). Z drugiej strony zakałdając jak napisałem iż relacja powstała tyle lat po fakcie – może być ona mocno niewiarygodna, a już na pewno podatna na zagubienie wielu szczegółów. Jest także możliwym iż pierwszy zdobywca Sławkowskiego tak jak hipotetycznie założyłem w wcześniejszym akapicie był zbyt mało doświadczony aby takowe zmiany zauważyć, nabrawszy zaś doświadczenia – czyli wtedy kiedy pisał „Kroniki Rodzinne” (wtedy był jednym z największych znawców Tatr swojej epoki i człowiekiem doświadczonym) zauważył wagę wielu spraw które przegapił. Nie chciał się tym jednak „chwalić”. Ot ograniczył się do spraw bezspornych a pasujących do powszechnie akceptowalnego obrazu. Może wyczytał to u Haina w „Kronice Lewoczy”? W świetle powyższego, teoria o korku i jeziorze pod/za Sławkowskim Szczytem że tak skrótowo to nawę staje się tym bardziej ciekawa i warta dokładniejszego rozpatrzenia. Wspomniane „Kroniki Rodzinne” Buchholtza (za W. Siarzewskim) podają jeszcze jedną interesującą z punktu widzenia mych poszukiwań informację. Buchholtz pisze już wyraźnie jako badacz Tatr: podaje mianowicie iż w przeszłości miała runąć góra znajdująca się na miejscu Kieżmarskiego Szczytu czy też Łomnicy.
Pada sformułowanie iż zdarzenie miało by się rozegrać przed około 40 laty
. Pamiętajmy iż Buchholtz ostatecznie redagował Kroniki w roku 1703. Prosta arytmetyka pozawala umiejscowić to wydarzenie właśnie w 1662 roku! To mogłaby być rewelacja nakazująca rozpocząć poszukiwania śladów obrywu także na stokach Łomnicy czy Kieżmarskiego Szczytu. Może to wskazywać iż to nie Sławkowski wtedy runął tylko inne szczyty, a może i Sławkowski i inne szczyty także? Jest to kusząca hipoteza nie zmuszająca już do szukania odpowiedzi dlaczego trzęsienie ziemi oszczędziło inne szczyty niszcząc tylko wierzchołek Sławkowskiego Szczytu. Dodatkowo Sławkowski, Łomnica i Kieżmarski leżą w tym samym rejonie więc epicentrum trzęsienia ziemi było by zlokalizowane właśnie tam. Warto być może jeszcze wrócić do „Historii szkoły Pijarów”, z perspektywy Podolińca chyba lepiej widać właśnie Łomnicę i Kieżmarski niźli Sławkowski. Czy może tu jest pomyłka kronikarza, może winna jest słaba znajomość topografii Tatr? Buchholtz podaje iż na ten nieistniejący szczyt (najprawdopodobniej Kieżmarski Szczyt przed ewentualnym obrywem) wszedł David Frölich w roku 1615. Tym samym odbierając mu de facto pierwszeństwo w eksploracji najwyższych szczytów Tatr. Taka wzmianka dobrze świadczy o autorze i rozwiewa w dużym stopniu moje wątpliwości odnośnie rzetelności relacji Buchholtza, które przekornie podniosłem poprzednio. Skoro pierwszy zdobywca Sławkowskiego nie pisze iż on się zwalił – tylko inne szczyty, może ma rację? Wracając jednak do głównego wątku. Czy i teraz możemy szukać pozostałości po wzmiankowanym obrywie? Na pewno okolice Nosa to ciekawe otoczenie...mogące poruszyć wyobraźnię. Należy pamiętać o jednym. Katastrofalne powodzie zdarzały się jeszcze wiele razy po roku 1662, trzęsienia ziemi także ! (dokładne dane: „Rola małej epoki lodowej ...” ) Trzeba również mieć na uwadze iż Tatry to młode góry które ciągle się kształtują. Myślę iż rozdzielenie tych wszystkich wydarzeń i procesów jest niezmiernie trudne. Stąd szukanie śladów akurat z roku 1662 wydaje się zadaniem karkołomnym ( choć jak podałem wcześniej istnieją metody naukowe pozwalające na przybliżenie się do prawdy nawet w takim przypadku). Nie przeczy to jednak tezie iż w jednym z takich zdarzeń runął właśnie Sławkowski Szczyt (a może/lub i inne szczyty). Notabene, co ciekawe wspomniane w poprzednich zdaniach źródło podaje iż w 1662 roku runęła także jakaś ściana Łomnicy.
Kończąc chciałbym wyrazić refleksję iż przeglądając różne artykuły na interesujący mnie tutaj temat odnosiłem wrażenie iż opisy wywodzą się z jednego bądź dwu, może trzech źródeł. Ale niestety różnorako tłumaczonych i interpretowanych czy raczej może nadinterpretowywanych na rozliczne sposoby. Mam na myśli to co zostało z „Kroniki Lewoczy” Haina (przy czym bardzo brakuje oryginału „Kroniki”) i „Historii szkoły Pijarów ...” Ja chciałbym do kluczowych źródeł dopisać jeszcze relację Buchholtza. Kończąc ten wątek winien jestem małe dopowiedzenie odnośnie "Kroniki” Haina. W niniejszym opracowaniu zaznaczyłem pewne, czasem nawet kluczowe rozbieżności odnośnie faktów zaczerpniętych z "Kroniki Lewoczy" Haina. Dopowiem czego jeszcze dowiedziałem się na temat rzeczonej kroniki. Kronika Haina była pisana na pergaminie w języku niemieckim i łacińskim. B. Jeromos, J. Forster i A. Kauffmann przygotowywali swoją publikację "Löcsei krönikäja" (w niniejszym artykule pojawia się tłumaczenie z tego źródła) na podstawie jeszcze dostępnego oryginału. Zapewne stąd w publikacji podano treść kroniki w języku niemieckim i łacińskim a objaśnienia, przypisy itp. oraz tytuł w języku węgierskim. Z informacji zamieszczonej w tej wydanej w Lewoczy, węgierskiej publikacji wynika, że zachowano wiernie treść kroniki Haina (opracowano ją wg. obowiązujących wówczas zasad edycji tekstów rękopiśmiennych). Czy były jakieś odstępstwa od tej zasady trudno dzisiaj rozstrzygnąć. Fragment kroniki wydano w 1943 r. w języku niemieckim "Die Leutschauer Chronik von Gaspar Hain.". Nie jest pewne czy wydano ją z rękopisu czy z wydania węgierskiego. Natomiast wydanie kroniki w języku węgierskim z roku 1988 (G. Hain Chr.: Véber, K. (ed.), 1988: Szepességi avagy lőcsei krónika és évkönyv a kedves utókor számára. Budapest, wykonano w oparciu o wydanie z roku 1910-1913. Innych wydań całej kroniki nie było. Te cenne informacje przekazał mi osobiście Wiesław Siarzewski. To tłumaczyło by wiele nieścisłości zamieszczonych we wtórnych względem oryginału tekstach. Co do losów samej "Kroniki Miasta Lewoczy", jak podają Milos Jesensky i Robert Leśniakiewicz w książce „Tajemnica Księżycowej Jaskini” oryginał jej zaginął w czasie II Wojny Światowej w Pradze. Jesensky ponoć szukał oryginału ale bezskutecznie. Być może są jeszcze miejsca gdzie przechowuje się inne zapiski z tamtych lat, jest prawdopodobnym że zawierają jakąś wzmiankę która potwierdzi podanie o zawaleniu się Sławkowskiego Szczytu, póki co mamy i tak sporo materiału, który należy krytycznie analizować. Mamy oczywiście góry, które przy odpowiedniej metodologii badań zapewne pozwolą co nieco jeszcze odkryć. Mamy wreszcie także intelekt i wyobraźnię a także intuicję, nie należy zaniedbywać i takich instrumentów poznania. Oczywiście podchodząc poważnie do zagadnienia, jako że dla ludzi gór są to przecież ważne sprawy. Trudno w chwili obecnej zaryzykować jednoznaczną odpowiedź na pytanie o kształt Sławkowskiego szczytu sprzed 6 sierpnia 1662 roku. Powyższy opis zawiera znane mi fakty i moją ich analizę. Są więc i przesłanki świadczące o tym iż cała sprawa to mistyfikacja, są jednak i ważkie a mocne podstawy świadczące o czymś zgoła przeciwnym. Mnie się wydaje iż we wszystkich dokumentach na które się powołuję jest ziarnko prawdy. Od temperamentu czy intelektu a nawet talentu i wyobraźni piszącego zależy co z prawdą zrobił i w jaki sposób się nią podzielił, może też co chciał uzyskać publikując swoje dzieło. Nam po latach trudno czasem uchwycić właściwy sens tego pisarstwa. Mimo iż starałem się jak najlepiej zrozumieć autorów i ich pracę sprzed lat, to wiem iż aby wysuwać z tego dalej idące wnioski potrzeba jeszcze wiele badań i to najlepiej dysponując oryginałami wspominanych dzieł. Z wszystkich dostępnych źródeł najbardziej przekonująco brzmi mimo wszystko opowieść Buchholtza. Dla mnie to jednak człowiek gór, który był najbliżej całej sprawy, wydarzenia związane ze Sławkowskim Szczytem w naturalny sposób dotyczyły właśnie jego. Nim dzieło swoje napisał poznał już lepiej Tatry – pisał z dużej perspektywy czasowej, co akurat w tym kontekście może być zaletą. Nie chcę aby to zabrzmiało zbyt górnolotnie, ale etyka górska nakazuje wierzyć właśnie jemu – ludzie gór nie mogą siebie oszukiwać w kluczowych sprawach szczególnie! Kronikarze : czy Hain czy pijarski kronikarz z Podolińca, zapewne byli rzetelni jak się tylko dało – ich prace są niezmiernie cenne ale opierali się na obserwacjach z 30 km, czy relacjach przekazywanych z ust do ust przez jakiś myśliwych-kłusowników – jeśli ci mieli choć trochę duszę naszego Sabały to należało by ich opowieści dzielić co najmniej przez pięć. Sceptycyzm to zdrowy odruch w dociekaniu prawdy. Podsumowując, niewątpliwie w 1662 roku nastąpiła katastrofa przyrodnicza w Tatrach i na Podtatrzu – kataklizm o wielkiej skali. Przy okazji tego dramatu, albo w związku z nim nastąpiła także jakaś katastrofa górska. Obryw, osunięcie się, zawalenie jakiegoś fragmentu góry. Może więc WTEDY nie runął Sławkowski a Kieżmarski, czy jeszcze inny szczyt, albo runął ale nie aż tak spektakularnie (tylko fragmentarycznie)? To wszystko pokazuje na pewno iż katastrofy górskie (jak ludzie lubią nazywać dramatyczne z ich punktu widzenia wydarzenia) są naturalną częścią procesów przyrodniczych i nawet jeśli nie w roku 1662 to w innym roku Sławkowski mógł runąć.
Chciałbym na koniec powrócić do początku mojego rozważania, kiedy to intuicja i pragnienie góry pięknej, stromej i niedostępnej kazało mi pomyśleć o Sławkowskim Szczycie w zupełnie innym kształcie niźli go dzisiaj widzimy. Ja pozostaję jednak po tej, romantycznej stronie. Mając w pamięci (nawet rzekomą) dawną chwałę tej góry, łatwiej współcześnie wchodzić na „Sławka” nawet najprostszą, choć dość wymagającą pod względem cierpliwości drogą (szlak niebieski). Idąc po granitowych głazach wsłuchać się w odgłosy roztrzaskiwania się poważnej, wysokiej i przewieszonej (!) południowej ściany na której 14 lutego 1980 roku piękną direttissimę poprowadził by nietkniętą linią Woytek rozwiązując zadawniony problem, a realizując w swoim stylu lokalny antrakt pomiędzy himalajskimi projektami które wtedy także podgrzewały jego serce ... gdyby ...