Wyjazd tradycyjnie w pojedynkę. O 6:10 z Krakowa. Pogoda typowo letnia słonecznie i ciepło, choć z rozwojem dnia coraz to ciekawsze chmury budziły nadzieję że jednak nudy w pogodzie nie będzie.
Wyprzedzając spore grupki turystów, szybko osiągnąłem (na razie pusty) Murowaniec. Po uzupełnieniu wody ruszyłem wyżej. W Żlebie pod Kozią Przełęczą leżało jeszcze trochę śniegu i lodu - dawało to przyjemny chłód. Samo podejście z Koziej Dolinki na przełęcz suche , co w tej okolicy jest nieczęstym zjawiskiem.
Orla Perć sucha i w tej pogodzie bezpieczna. Szedłem niespiesznie wyczekując chwil gdy chmury zasłaniając słońce pomogą w uzyskaniu akceptowalnego zdjęcia o co niełatwo w tej porze dnia i roku. Widoczność i światło było typowo letnie, ale miło się szło. Byłem w dobrej formie.
Zacząłem zastanawiać się czy nie dojść do Skrajnego Granata, bo na Krzyżne, biorąc pod uwagę perspektywę powrotu do Krakowa było raczej za późno. Z rozterki wybawiły mnie czarne pędzące chmury i krople deszczu zaakcentowane grzmotem i błyskawicą w rejonie Krzyżnego właśnie. Decyzja wiec mogła być jedna - natychmiastowy odwrót.
Zszedłem pododnie jak przed miesiącem mokrym Żlebem Kulczyńskiego (odnośnik do opisu) , poddany działaniu pierwszej letniej tatrzańskiej burzy w tym roku. Było co prawda łatwiej niż ostatnio - ubył śnieg i lód. Ale za to przybyły grzmoty, co motywowało do szybszego schodzenia.
Około Zmarzłego Stawu przestało padać i zaczęło wyzierać słońce - przynajmniej w tym rejonie. Z krótkimi zatrzymaniami zszedłem do Kuźnic.
Wyjazd Perciowy, że tak się wyrażę, udało się podotykać trochę skały i pochodzić trochę granią. Fotograficznie jak to w lecie nie jest łatwo, ale chmury i burza pozwoliły kilka razy złapać nawet dobre światło.