Trasa zrobiona z synem Franciszkiem. Dawno nie byłem w górach. Skoro nadarzyła się okazja, a warunki zapowiadały się ciekawe - nic tylko brać syna i w góry.
Wyruszyliśmy z Krowiarek. Na dole w lesie były tylko minimalne akcenty śniegowe. Ale mróz trzymał w szadzi drzewa. Szybko szliśmy do góry.
Jeszcze w lesie otoczyła nas mgła. Ilość śniegu szybko rosła wraz z wysokością. Od Sokolicy dawał się czasem we znaki zimny, choć niezbyt porywisty wiatr smagający cokolwiek śniegiem. Było pięknie górsko i cudownie tajemniczo, choć widoków w powszechnie pojmowanym sensie nie było.
Ja jednak choć i tak usatysfakcjonowany czekałem na tą wysokość, kiedy następuje chwiejna równowaga między chmurami (mgłą) a słońcem. Zdarzyło się to na dobrą sprawę dopiero pod szczytem. Chmury się rozwiały - usadowiły na wysokości około 1600 m n.p.m.
Tak zostało do końca. W dole morze chmur - było co podziwiać, tak że podziwialiśmy z godzinkę czy nawet dłużej. Należało jednak schodzić bo dzień krótki o tej porze roku.
Wchodząc znów w chmury oprócz przeróżnych ciekawych zjawisk optycznych udało się nam "pobawić" sporą chwilę widmem Brockenu. Prawdę mówiąc mimo wielu lat chodzenia po górach w różnych warunkach to mój pierwszy raz, że tak powiem w tej dziedzinie.
Franuś za to w warunkach sprzyjających mamidłu był po raz pierwszy i od razu miał to szczęście! Piękna lekka (mimo dźwigania ciężkiego statywu) wycieczka. Całe mnóstwo dobrych zdjęć - części, choć szczególnie udanych jednak nie publikuję z uwagi na bardziej osobisty ich charakter.
Obaj zeszliśmy w dobrej formie już po ciemku. Dużą niedogodnością było wieczorne oblodzenie trasy. Franek za to już miał jakby dość odpowiania przechodzącym i podziwiającym go turystom (bardzo sympatycznym skądinąd) ile ma lat i jak sobie daje radę. Na drugi raz przypniemy sobie cyferkę do kurtki - tym razem siódemki nie wydziergaliśmy.