Cały wyjazd przebiegał niejako w cieniu niedawnego dramatu pod Broad Peak, gdzie po pierwszym zimowym wejściu, zaginęli Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski. Właśnie na dziś zaplanowano Msze pożegnalne za himalaistów.
Wyjazd samotny o 4:35 z Krakowa. Po ostatnich katastrofalnych jak niektórzy określali, opadach śniegu zapowiadała się nader ciekawa wyprawa. Prawdę mówiąc w Nowym Targu czy Zakopanem tyle śniegu nie widziałem nigdy, ponoć najstarsi górale też. Komunikat lawinowy głosił 3 stopień zagrożenia, co nie dziwiło. Planowane więc wstępnie wejście na Rysy musiało zostać odłożone na inny czas.
Z uwagi na pogodę podejście z doliny odpuściłem. Planowałem wyjechać pierwszą kolejką na Kasprowy Wierch. Niestety jak to w PKLu pierwszą koleją pojechali protegowani. Marzłem przy kasie półtorej godziny nim ją otwarto.
Na górze ekstremalna wręcz dupówa. Dla niezorientowanych semantycznie zacytuję oficjalny komunikat pogodowy PKLu : "temperatura -20 st.C, zamieć śnieżna, widoczności brak".
W takich warunkach w zasadzie nie powinno się w ogóle wychodzić w góry. Ja jednak mimo wszystko wyszedłem w końcu koło 9 rano. Miałem nadzieję na złapanie już wysoko ciekawego światła jakie się pojawia zwykle przy zmianie pogody, a prognozy taką zmianę zapowiadały.
Przed Beskidem założyłem raki. Przyjąłem strategię podejścia samą granią, jak najbliżej północnej strony. Jednak z uwagi na brak widoczności musiałem zweryfikować ten zamiar ponieważ tam nierozważny krok miałby tragiczne skutki. Zamiarowałem utrzymywać bezpieczną odległość od grani nie zapuszczając się jednocześnie nadmiernie na południe.
Zamiary udało się realizować sprawnie tylko do Przełęczy Liliowe. Tuż za przełęczą napotkałem na ogromną zaspę z nawisem którą zgodnie ze strategią zacząłem obchodzić od południa. W wyniku braku widoczności zapuściłem się w niebezpieczne lawinowo miejsce, gdzie brnąłem w śniegu powyżej pasa a stok coraz bardziej zaczął opadać i śniegu przybywać. Było nieciekawie.
W pewnej odległości na dole zobaczyłem wychylające się ze śniegu kamienie. Doszedłem do nich możliwie najbezpieczniejszą drogą. Pozostał jeszcze powrót do góry. Znalazłem coś w rodzaju grzędy i bezpiecznie opuściłem zagrożony obszar. Dalej korzystając z chwilowego zelżenia śnieżycy co poprawiło nieco widoczność skierowałem się do Pośredniej Turni.
Po drodze korzystałem z kamiennych "podpórek" i innych strategi ułatwiających i antylawinowych. O powrocie na grań nie było mowy. Musiałem więc przejść nieprzyjemny trawers. W końcu udało się osiągnąć Świnicką Przełęcz. Ta cześć trasy kosztowała mnie wiele sił : wyszukiwanie trasy i przecieranie jej w takich warunkach zmęczyło mnie, zmęczenie potęgowało, iż miejsca lawinowo zagrożone starałem się pokonywać maksymalnie szybko.
Od Świnickiej Przełęczy zaczęło się na poważnie przecierać. Dalsza cześć trasy była już relaksująca. W żlebach w masywie szczytowym Świnicy leżało wyjątkowo dużo śniegu co trochę utrudniało wspinaczkę. Miałem wielką chrapkę na główny wierzchołek ale po porannych przejściach nie czułem się na siłach.
Wszedłem wiec na "Taternicki". Ze szczytu piękne widoki ale zimno i wietrznie. Schodząc okazało się że moim tropem wraz z poprawą pogody podążało z Kasprowego sporo chętnych - w tym grupy z przewodnikami uzbrojone po zęby... w czekany, liny, kaski i inny szpej.
Jak się później okazało część z nich zawróciła na różnych etapach. Ja zaś miałem wreszcie ludzi na fotografiach - tak potrzebnych niekiedy do nadania skali, czy sensu niektórym zdjęciom
Droga powrotna to już przyjemność wchodzenia na wszystkie graniowe wierzchołki po drodze, rozkosz widoków i ekspozycji na stronę Doliny Gąsienicowej. Trasa była czytelna i jednoznaczna. Aż nie do uwierzenia że mogła tyle mnie kosztować z rana. Dużo czasu spędziłem na fotografowaniu.
Miałem zamiar wracać przez Murowaniec ale kolano mocno nadwyrężone przy schodzeniu zabroniło mi tego ostrym bólem. Rzut oka na ilość śniegu na zejściu też nie zachecał do tego. W poczuciu złego stylu zjechałem więc kolejką. Szybko znalazłem się w Krakowie.
Prawie dokładnie dwa lata temu także byłem na zimowej Świnicy. (Świnica wejście zimowe morze chmur i chmurospady - odnośnik do opisu) Ale wtedy pogoda była od początku piękna i czarowna (morze chmur do około 1800 m, inwersja, chmurospady) od samego początku było ciepło i bezpieczniej niż dziś. Wtedy udało się wejść bez raków - nie twierdzę ze było łatwo. Aktualne wejście dostarczyło innej satysfakcji i sporo przeżyć różnego rodzaju. Kilka zdjęć udało się zrobić.
Piękny wyjazd, okupiony jednak odnowieniem kontuzji kolana i odmrożeniem policzka, ale bezsprzecznie warto było.