Wyjazd bez towarzystwa o 6:40 z Krakowa. Trochę póńno, więc dla przyspieszenia wydarzeń wyjechałem kolejką na Kasprowy Wierch. Pogoda przefotograficzna - inwersja - morze chmur - słoneczko, mrozik. No i góry - co tylko trzeba.
Po wyjeździe na Kasprowca przez chwilkę było przejrzyście. Świnica jak i Czerwone Wierchy były widoczne ostro nad morzem chmur. Później podstawa chmur się zmieniła i nic nie było widać. Postałem chwilkę koło obserwatorium i udałem się w kierunku mojej Góry...
Trasa dosyć trudna, śnieg zbity zmrozony - choć nie za dużo go było. Miejscami wystające kamienie i skały. Właściwie trudności zaczęły się w okolicy Beskidu i nieustępowały do końca - nasilenie ich było różne ale były cały czas. Przydały by się raki. Szczególnie do Przełęczy Świnickiej w górę. Niestety ich nie było. Było wiec niebezpiecznie, nie ma co ukrywać. Twardość śniegu wymagała sporej rozwagi. Ale ja do chodzenia bez raków w trudnych warunkach jestem przyzwyczajony. Wymaga to dużo koncentracji, ale... kiedyś tak się ponoć chodziło.
Pomagały (właściwie były niezbedne, bo czekana też nie miałem) kijki i mocne buty - czasem trzeba było sobie wyrąbać punkt podparcia, jakieś stopnie, czy wspomóc skałą jeśli takowa była na wierzchu.
W połowie podejścia pod szczyt, od Przełęczy Świnickiej wyszedłem z chmur i oczom objawił się wspaniały widok. Morze chmur, wystające z niego niczym wyspy szczyty Tatr Zachodnich i Giewont. Od tego momentu do szczytu Świnicy było juz gorąco i słonecznie. Na szczycie wspaniale. Pobyłem tam dosyć długo - pojadłem. Z czasem przybyła trójka wspinaczy z dobrym sprzętem. Dwójka z nich zatakowała granią Świnicę. Zazdrościłem im tego trawersu. Ale co... w porównaniu do nich byłem ... goły i tak się dziwili patrząc iż w samych butach tu jestem.
Ogólnie na trasie jak na tę porę roku dosyć dużo ludzi. W tym SkiTourowcy z Niemiec. W drodze powrotnej trochę dupozjazdów kontrolowanych. Bo lubię i oszczędzają koloano. Które notabene osłabione trudnościami (bezrakowego chodzenia) odezwało się ostrym bólem. Ale dałem radę. Choć na zejściu z Przełęczy pod Kopami było już bardzo niewesoło.
Piękny wyjazd - zimowa trasa - dobre zdjęcia. Tylko rodość.