Wyjazd samotny, jednodniowy, wczesnym rankiem z Krakowa. Wreszcie coś sypnęło należało jechać w Tatry. Zapowiadał się chłodny dzień z przebłyskami słońca.
Na trasie początkowo śniegu mało, ale zimno dawało nadzieję na ciekawe warunki u góry. Szedłem samotnie, dopiero na podejściu tuż za Czarnym Stawem Gąsienicowym mijałem grupki turystów zawracających szybko z uwagi na oblodzenie trasy, niektórzy nawet pomimo raków. Ja nie mając w plecaku wspomnianego sprzętu wracać nie zamierzałem. Nie w takich warunkach dane mi było się poruszać w górach. Szedłem jednak ostrożnie ale pewnie wspierając się na kijkach.
Na wariant zimowy podejścia pod Zmarzły Staw nie było jeszcze warunków. Podchodziłem wiec wariantem letnim. Minąwszy niebezpieczne podejście miałem na razie łatwiej bo pojawiało się coraz wiecej śniegu ktróry trzymał przyzwoicie. Jako drogę na Zawrat wybrałem wariant zimowy: Zawratowym Żlebem - zmrożenie i ilość śniegu (miejscami do pół metra) pozwalała na to z powodzeniem. Szedłem zwalniając gdyż zależało mi aby na zdjęciu byli ludzie. Jako że na dole widziałem grupkę turystów nadzieje były duże. Posilałem sie i czekałem .
Niestety zawrócili, a w górę wspinał sie jeden śmiałek. Porobiłem zdjecia i postanowiłem na niego zaczekać zwłaszcza że... po jaką cholerę próbuje on iść wariantem letnim ślizgając się w rakach na oblodzonych kamieniach. Nie dalej jak pięć tygodni temu widziałem w tym rejonie ofiarę wypadku z honorową już niestety tylko asystą Toprowca...Trudno zapomnieć widoku wystających z pod czarnego worka butów na martwych nogach i plam krwi na skale. A przeceiż warunki wtedy były o niebo lepsze niż dziś. Na szczęście z łatwością udało się koledze podążającemu w moją stronę zaproponować zmianę trasy. Pożegnaliśmy się, a on po odpoczynku ruszył po moich śladach, bezpieczną już drogą w górę. Wyglądał na mocnego i miał raki więc był przygotowany.
Droga kosztowała trochę wysiłku ale szło się dobrze. Zatrzymałem się na zdjęcia na Małym Kozim. Później postanowiłem zaczekać na wspomnianego turystę. Trochę szliśmy razem następnie rozdzieliliśmy się chciałem złapać go na zdjęciu z Kozim Wierchem w tle, co się udało. Jako że on raz zdejmował raz zakładał raki, ja za to dużo patrzyłem i fotografowałem to mijaliśmy się aż do Koziej Przełączy, gdzie podaliśmy sobie dłonie i każdy ruszył w swoją stronę
Musze przyznać że na Orlej Perci było już trochę śniegu sporo przymrożonego i twardego - należało w tych miejscach wzmóc koncentrację i wyrąbać sobie nieraz jakieś stopnie butami. Raki były by pomocne i przyspieszyły marsz, ale nie były nieodzowne. Zejście z Koziej Przełęczy do Koziej Dolinki było szeroko pokryte lodem. Trasa zejściowa była więc wyjątkowo trudna. Na szczęście pogoda była dobra i czasu na wyszukiwanie drogi było wystarczająco. Udało sie bezpiecznie dotrzeć do Zmarzłego Stawu i dalej do Murowańca.
Po krótkim odpoczynku zszedłem do Kuźnic i dalej do Zakopanego i Krakowa. Wyjazd piękny. Pełny prawdziwego piękna samotnych surowych gór. Z niełatwymi momentami. Piękna pogoda - piękne zdjęcia i trochę emocji. Kolano odczuło wycieczkę co nie dziwi.