Wyjazd z Krakowa w piątek po pracy czyli późno. Z Kuźnic do Murowańca trasa pod osłoną nocy przy świetle czołówek. Noc przepiękna klimatyczna - po drodze i gęste mgły gdzie widać ledwo najbliższy krok ale i momentami przejaśnienia i widać było księżyc doświetlający trasę i szczyty. Pogoda na statyw i może udało by się przybliżyć ten nastrój. Ale statywu nie wziąłem
Rano pogoda wymarzona. Mróz. Jeziora spowite ciniutką warstwą lodu, na trawach szron. Zaś wyżej w górach inwersja. Chmury nisko. Z razu słońce miało trudności z przebiciem się przez ich warstwy. Szło się w szarzyźnie i wilgoci. Ale nadzieję miałem - znam taką pogodę i po cichu liczyłem na...
Spektakl. Tylko czy się nie spóźnię... Niespóźniłem się ani sekundy. Na świnicy spektakl był nieziemski (tłumaczenie dla mniejzorientowanych "nieziemski" - czyli tatrzański), początkowo wszystko było zasnute chmurami i z wolna zaczęło się otwierać na różne sposoby i kierunki. Coś pięknego.
Podejście na Świnice było trochę oblodzone - trzeba było uważać, a i jeszcze lodospad przed Przełęczą Świnicką - trudne przejście szczególnie w gołych butach - raków nie miałem - niektórzy w tym miejscu zawracali chcą podejść czarnym szlakiem na Przełęcz Świnicką - jak było widać z góry. W dordze powrotnej nawet popadało trochę. Ale dzień był wyśmienity. Taką jesień lubię!
Następnego dnia znów piekny mroźny poranek i spektakl nad Giewontem i Zakopanem. Droga z Karbu na Kościelec bardzo oblodzona. Jacek który był ze mną miał na podejściu z Karbu duży kryzys. Ale rozwiązaliśmy to i pięknie szczyt zdobyty w interesujących i trochę niebezpiecznych warunkach.
Sycąco zagospodarowany tatrzański weekend. Gościnne góry - trochę z zębem z uwagi na późną jesień. Mimo braku śniegu i tak pięknie. Fotografie bardzo udane. Było ich więcej ale przy tych ze Świnicy nie mogły być eksponowane, bo nie dorównywały im. Na Kościelcu zaś zabrakło mi akumulatorów - mój błąd.