Z Krakowa, po porannym załatwieniu rodzinnych spraw wyjechałem dosyć późno, bo o 9:10. Do Palenicy jak przystało na pierwszy dzień lata jechałem pełnym busem. Ale już na trasie do Moka rekordu nie było za to dorożki pełne.
Mimo cięższego niż zwykle plecaka szło się dobrze. W okolicy Włosienicy zaczął padać deszcz. Gdy ulokowałem się w schronisku zrobiło się ciemno i rozpętała się burza z piorunami. Przez to musiałem czekać na wyjście w góry do 15'stej.
Mimo trochę późnej pory zdecydowałem się na próbę wejścia na Rysy. Prawdę mówiąc miałem chrapkę na frontowe i wieczorne światło i ciekawe po burzowe chmury i ntensywną zieloność. Szybko się szło mokrym szlakiem, jednak już w okolicy Czarnego Stawu pod Rysami zaczęło padać i tak już do wieczora : raz deszcz, raz ulewa, raz burza.
Szlak był nieprzyjemny, skała mokra, łańcuchy ociekały wodą. Z góry, po szlaku płynęły potoki. Co chwila należało to ściągać to zdejmować kurtkę, chować czy wyjmować aparat. Gdzieniegdzie jeszcze leży całkiem sporo twardego zbitego śniegu.
Gdzieś kilka minut przez pierwszymi łańcuchami minąłem małą grupkę turystów wyraźnie niezorientowanych w odległości do szczytu Z ich opowieści wynikło że cofnęli się właśnie spod pierwszych łańcuchów - niespodobały im się potoki spływające po szlaku. A twierdzili że z tego punktu mieli 100m do Rysów – dobrze że nie szli wyżej !
W okolicy Buli pod Rysami słychać było niepokojącą burzę, po odległości i lokalizacji chmur wniosłem że była nad Świnicą. Masyw Rysów cały czas był we mgle. W miarę zdobywania wysokości pod wpływem burz czy deszczu i niełatwego w tych warunkach szlaku zacząłem powątpiewać w powodzenie wyprawy. Co więcej nie widać było szans na jakiekolwiek widoki ze szczytu.Na wysokości końca żlebu rysowego posiliłem się troszkę i pomimo iż szczyt był już na wyciągnięcie ręki należało rozpocząć powrót. Na szczęście deszczu było coraz mniej aż ustał zupełnie. Po drodze spotkanie z kozicami – zdziwionymi kto tu o tej porze coś robi. Przez mgnienia oka ładne-ciekawe światło. Nad Czarnym stawem ktoś układał się na nocleg w górach. W schronisku byłem nieco po 22. Zmęczony wyjątkowo – widać nie był to dobry dzień wydolnościowo jak dla mnie – głowa bolała i takie tam atrakcje.
W nocy spałem może z godzinkę – od 12-1 obudził mnie zaduch w pokoju, nasi towarzysze z Węgier chyba, pozamykali okna w nocy. Nie spałem już do rana co chwilę patrząc na zegarek i za okno. Całą noc nie padało.
Definitywnie wstałem o 4. Aby wyruszyć na szlak przed 5. Pogoda była, ładna ,góry zaczęły się fajnie oświetlać. Niestety już na okrążeniu Morskiego Oka. Zaczęło padać a potem to już rozpętała się prawdziwa ulewa i burza z piorunami. Co chwilę szacowałem jaki jest kierunek burzy i wypatrywałem bezpiecznego schronienia gdyby co. Dlatego szło się wolno – nie było żadnego powodu do wyjścia wyżej.
Gdy burza wyraźnie się oddalała można było ruszyć szybciej. W okolicy Koleby pod Chłopkiem pod okapem skalnym zjadłem śniadanko i dalej w drogę. Deszcz padał cały czas na przemian z ulewą.Występowała też mgła – przez co czasem trudno było się zorientować w przebiegu szklaku. Pod tym względem najtrudniejszy okazał się odcinek w okolicy wodospadu i przekroczenia potoku. Leżało tam bardzo dużo śniegu na rumowiskach skalnych. Śladów w zasadzie nie było – widać że dawno nikt nie przemierzał tego szlaku. W okolicy stromych podejść wspinaczkowych deszcz na szczęście przestał padać i ukazało się na chwilę słońce. Wycieczka stała się sycącą przyjemnością.
Przed 8 byłem w okolicy Kazalnicy. Słońca już nie było, było za to pochmurno i zrobiło się chłodno . Po posiłku ruszyłem na Przełęcz. Widoki były rozległe ale nuda w pogodzie. Wisiało kilka nieruchomych chmurek nad Morskim Okiem i Doliną Rybiego Potoku i tyle. Po słowackiej stronie, za to słonecznie. Dolina Hińczowa zapraszała do wejścia. Za to Czarny nie za bardzo – widać że było tam ślisko i mokro.
Stałem tam dość długo czekając aż się coś wydarzy. W pewnej chwili zawiał wiatr chmury i mgły z dolin ruszyły w kierunku Przełęczy. Trwało to mgnienie oka ale udało się zrobić zdjęcie. Chmury w okolicy Przełęczy zadomowiły się na dobre. Czekałem jeszcze czas jakiś na ich rozwianie. Gdy uznałem że nie ma widoków na to – szybko ruszyłem w dół.
Moje nadzieje na wyjście ze strefy mgieł okazały się uzasadnione. Miałem przed oczami niezwykły spektakl – taki jak lubię. Było co fotografować a przede wszystkim na co patrzeć. Niestety zaczął padać deszcz, a nawet chwilami lać i tak już do końca. Na wysokości połowy podejścia pod Kazalnice spotkałem parkę turystów.
Zejście było nieprzyjemne bo gęsta mgła plus deszcz nie ułatwiały poruszania się w terenie. Przy Czarnym Stawie się lekko wypogodziło. Jak dopadłem Schroniska znów zaczęło lać. Zjadłem coś wypiłem herbatkę i już bez deszczu dotarłem na Palenicę. Zmęczony i niewyspany dotarłem do Krakowa komfortowo.
Intensywny wyjazd, fotograficznie ciekawy, żal trochę Rysów, pewnie gdyby to nie było juz któreś z kolei wejście na ten szczyt to mimo wszystko pewnie bym atakował. A tak, z uwagi na brak nadziei na jakiekolwiek widoki odpuściłem - co nieczęsto mi się zdarza.