Wyjazd samotny, pogoda zapowiadała się piękna, komunikat lawinowy głosił chwilowe obniżenie zagrożenia do "1". CO w normalną śnieżną zimę nie zdarza sie często. Można było więc sensownie snuć każde plany wyjazdowe. Z Krakowa wyjechałem przed 9.
W Dolinie Chochołowskiej pod nogami lód a wokół dużo pięknego śniegu. To był jeden z niewielu razów gdzie spacerek dnem doliny daje pewną satysfakcję. Po zameldowniu się w wyjątkowo przepełnionym schronisku i posiłku ruszyłem w góry. W planie miałem wieczorne zdjęcia z Grzesia i okolicy z zachodem słońca. A nade wszystko rozeznanie trasy przed planowanym na rano wyjściem na Wołowca.
"Grzesiostrada" ubita miejscami na biały lód. W każdym razie twardo. W lesie bardzo dużo śniegu - potok zasypany całkowicie. Na początek wszedłem na Przełęcz Bobrowiecką - ładnie zasypana śniegiem. Za to Bobrowiec wyglądał już bardzo wiosennie. Miałem plan aby przejść z Przełęczy Bobrowieckiej bezpośredno na Grzesia wzdłuż granicy. Jednak im dalej w las tym śnieg był bardziej miękki - szło się na tyle ciężko zapadając głęboko że wróciłem na regularny szlak.
Udało sie załapać na niezle interesujące światło. Co prawda należało polować na prześwity między chmurami - ale udało się uzyskać kilka wyrazistych kadrów. Cały czas wiało i robiło się coraz zimniej - ja czekałem na światło i zachód słońca. Spędziłem tam grubo ponad godzinę, przemarzłem niemiłosiernie nie doczekawszy zachodu. Zdecydowałem o powrocie, aby resztki zdrowia zachować na następny dzień.