Po schroniskowej - nieprzespanej nocy w dusznym pokoju wyszedłem na trasę w zaskakująco złej formie. Na polu było dosyć zimno i jeszcze ciemno. Księżyc w nienajlepszej (do nocnych marszy) fazie dawał niewiele światła. Ale wystarczyło to na zarysowanie drogi.
To łatwy teren i doskonale znany więc trudności orientacyjnych nie było. Za to klimat niesamowitości w samotnych górach był taki jaki lubię. Jednak brak statywu nie pozwolił na uchwycenie go na zdjęciach.
Pomysł podejścia lubianym prze ze mnie i niedostępnym zwykle zimą czarnym szlakiem bezpośrednio na Przełęcz Świnicką nie mógł być zrealizowany ze względu na ciemność w połączeniu ze zlodowaceniem trasy.
Miałem wrażenie że dysponuję około 1/3 ze swoich zwykłych sił. Czułem się źle. Mimo kryzysu szedłem, nie dało się jednak wypracować dobrego tempa. Przez to wschód słońca [około 6:25] zastał mnie na Przełęczy Świnickiej. Trochę za nisko.
Podejście szczytowe obfitowało w odcinki lodu i twardego śniegu. Szedłem jednak pewnie, cały czas fotografując w pierwszych promieniach słońca. Nie było żadnych problemów techicznych. Należało czasem coś obejść, czasem wybić jakiś stopień. A poranne światło pięknie uwydatniało tatrzańskie złoto.
Na południowej stronie bliskie spotkanie z kozicami zdziwionymi moją obecnością, gdzieś tam przemknął świstak, pożywiały się ptaki. Lubię ten klimat samotnego poranka w Tatrach.
Na szczytach Świnicy spędziłem trochę czasu fotografując i podziwiając krajobraz. Zejście do Zawratu to wciąż poranne słońce oświetlające jesienne góry. Spokojnie osiągnąłem Zawrat, posiliłem się. Przez Zawrat zaczęli wchodzić pierwsi turyści. Prosili abym wywróżył czy dadzą radę iść dalej Percią. Namówiłem ich do trzeźwej oceny warunków i swoich możliwości. Jak się później okazało zawrócili spod Małego Koziego Wierchu.
Głęboko w sobie zdławiłem pomysł zejścia w dół. Mimo nieopuszczającego odczucia bezsiły szedłem dalej.(Podobną chwilę załamania miałem ostatnio chyba w początku drogi z Vrata na Szkarlatnicę w Alpach Julijskich . Ale tam trwała o wiele krócej.)
Na Orlej Perci już sporo lodu i trochę twardego śniegu. Szczególnie oczywiście po północnej stronie. Kryzys bezsiły pokonałem w Żlebie Honoratka poniżej Małego Koziego Wierchu. Dalej szło się już dosyć dobrze. Trasa wymagała ostrożności, nieraz trzeba było obejść zlodowacenia.
Zejście z Koziej Przełęczy do Pustej Dolinki zaskakująco śnieżne i niebezpieczne ale pięknie i satysfakcjonujące.
Droga dnem doliny już bez historii - ładne słońce i widoki wokoło. W "Stawch" chwilę odpocząłem i pożywiłem się. Po czym w niemal turystycznym tempie zszedłem do Palenicy.
Piękna dosyć długa i wymagająca trasa w trudnych, ale pięknych okolicznościach przyrody. Zrobiona samotnie z kilkoma tylko spotkaniami na szlaku. Było trochę przyjemnej wspinaczki. Dzień z dużymi kryzysami, ale pokonanymi. Podsumowując piękna jesień w górach. Fotograficznie udało się wyśmienicie. Nie doczekałem się mgieł, które tak lubię. Ale narzekać nie ma powodu.