Wyjazd jednodniowy tradycyjnie samotny, o 4:40 z Krakowa. Pogoda słoneczna, lawinowa dwójka. Zaplanowałem mocną poprawkę trasy z początku sezonu zimowego (odnośnik do opisu) . Ostatnio dopadało trochę śniegu. W Kuźnicach sucho, lekki mrozik, szron i bezwietrznie. Piękny dzień się zapowiadał.
Z każdym krokiem w górę śniegu było więcej. Tak że po wyjściu z lasu już ładnie zimowo - bez wątpliwości. W Murowańcu głównie skitourowcy. Po półgodzinie ubrałem raki i ruszyłem na trasę. Mimo słońca mrozik powodował że dobrze się szło - bez zapadania - świeża warstwa śniegu nie utrudniała zbytnio marszu.
Postanowiłem iść wariantem zbliżonym do letniego. Do Doliny Pańszczycy zjechałem w kontrolowany sposób z grani Żółtej Turni. Na której nota bene dogoniłem tourowców - okazało się że ich celem było Krzyżne. Pięknie było. Lubię tą dolinę. To jedyne miejsce w rejonie Murowańca gdzie jest duża szansa na samotność. Dużo fotografowałem. Jedno co mi się nie podobało to ostre słońce i ciepło. A godziny zwykle lawinowo niebezpieczne - zbliżały się. Parłem do przodu bo żleb Krzyżnego był pięknie w cieniu.
Wędrówce dnem doliny towarzyszył ustawiczny szum lawinek. Zsuwało sie zewsząd. Ale podczas cienistego podejścia pod Krzyżne cieszył dobry śnieg - pomimo świeżego nalotu było stabilnie i pewnie. Jak doszedłem do charakterystycznego wielkiego kamienia, sytuacja się zmieniła - szczypta słońca wystarczyła aby było nieładnie - lepliwie - miękko i zapadająco.
Zaczęły też schodzić i w tym rejonie lawinki to z jednej to z drugiej strony żlebu krzyżniańskiego. Koledzy skitourowcy stwierdzili że to SMS od Boga i kończą wycieczkę... Ja szedłem dalej choć trudności były duże - kilka razy przeszły prze ze mnie lawinki wzbudzone prez zsuwy z okolicznych żlebików (miały małą siłę choć cześć śniegu ze stoku głównego porwały i ładne kule się potoczyły) - nie było przyjemnie, bo to sypka okolica i lawinki niosły dodatkowo kamyki.
Uszedłem jeszcze kilkadziesiąt metrów od kamienia i dalej choć cel był tuż tuż, już iść się nie dało. Nie chciałem prowokować problemów. Popatrzyłem na nawisy na górze i na słońce które już rozświetlało znaczną część żlebu. Nie było jak iść jeszcze trochę ocienioną prawą stroną, bo aby tam dotrzeć czekał by mnie nieprzyjemny trawers. Dodatkowo po tamtej stronie jeden ze żlebów pluł dosłownie co chwilę śniegiem (czasem również kamieniami). Poza tym po tej stronie stromiej.
Postanowiłem wspiąć się na masyw na wschód od Krzyżnego i tą drogą osiągnąć Krzyżne. Był to trudny wariant bo trawiaste formacje były albo częściowo pozbawione śniegu (po obserwowanych prze ze mnie zsuwach ) albo wypełnione nim w sporej ilości. Starałem się wybierać skaliste warianty, ale nie dało się uniknąć walki ze śniegiem i trawek.
Nie było łatwo planować drogę bo wszystko pokrywał śnieg i lód. Dopiero zrzucenie go kijkiem ręką, nogą ... dawało pogląd na trudności. Poza tym było bardzo stromo a na dole skała. Jak tak stałem patrząc czego by się tu stabilnie podtrzymać przyszła mi na myśl parafraza zawołania z "Ryszarda III" Szekspira ... "królestwo za dziabkę" albo najlepiej dwie.
(Dramatyzm był więc duży) Mając wymieniony sprzęt - uważam udało by mi sie wejść na górę a tak to utknąłem w pewnym miejscu gdzie płyty nie miały wystarczających zacięć. Do tej pory musiały mi wystarczyć kijki trekingowe (maksymalnie skrócone) , ale bez żartów zaczęło być dość poważnie. Krótko mówiąc byłem w d...Liny brak dziabki brak. W górę się nie da, w dół pion i śnieg paskudny.
Z dużym trudem przeprowadziłem ten wycof. W połowie wysokości ze względu na bezpieczeństwo (mozolnie !) przetrawersowałem nieładne zbocze aby się znaleźć nad śniegiem a nie nad kamieniami, dodatkowo tam nie było pionu. Z dolnej części postanowiłem się zsunąć w sposób kontrolowany i oczyścić żleb nieco ze śniegu.
Poszły duże kule ale wydało mi się że nie jest źle. Toteż szybko wykonałem dupozjazd dodatkowo dla przyspieszenia opuszczania tegoż terenu odpychając się kijkami. W bezpiecznym już miejscu przysiadłem i posilając się słuchałem koncertu lawinkowego. Bo słońce uwalniało śnieg z wszystkich możliwych żlebików. Później ruszyłem z powrotem. Śnieg niestety zmienił swoje właściwości zacząłem się zapadać - przejścia po kosówce były szczególnie mozolne (ręka z kijkiem nieraz zapadała się do ramienia). Zmęczony dotarłem do Murowańca . Po koło półgodzinnym odpoczynku zbiegłem do Kuźnic. W domu byłem o przyzwoitej porze.
Ogólnie ciekawa, jeszcze w pełni na zimowo zrobiona trasa. W większości samotne przejście z lawiniastymi akcentami. Ciekawa i emocjonująca końcówka wspinaczkowa - nieodkończona niestety z powodu braków w wyposażeniu. Szkoda tylko niezrealizowanych planów, bo założony z rana masyw Buczynowej Turni albo nawet trasa do Orlej Przełączki nie porównywalnie bardziej by satysfakcjonowała niźli nie w pełni osiągnięte Krzyżne. Ale zima to zima (mimo że już nie kalendarzowa) i swoje prawa ma.
Fotograficznie ... może i solidna seria, ale światło jakie dominowało nie należało do moich ulubionych. Powodów do specjanego narzekania jednak nie ma.