Jak Święta to u mnie oczywiście choroba, zresztą cały grudzień w rodzinie był pod znakiem wielu problemów zdrowotnych. Dość o tym! Wyjazd jednodniowy z Wojtkiem - wczesnym rankiem z Rzeszowa. W tym roku zima pokazała się z ładnej strony. Śnieg zalegał już w Rzeszowie. Nie dziwiła więc jego duża ilość w Bieszczadach. Z Lutowisk można było jechać saniami. Pięknie.
W Mucznym samochodowy termometr pokazał -6 stopni Celsjusza. Śniegu dużo a z każdym metrem podejścia zimniej. Pod koniec leśnego duktu widać było iż słońce zaczęło pooświetlać pokryte szadzią wierzchołki drzew. Zawsze mnie cieszą takie widoki. Po wyjściu z lasu wydeptana ścieżka się skończyła zaczęło się zapadanie w śniegu. Choć do szlakowskazu jeszcze całkiem źle nie było.
Za nami wyszła grupka turystów zaopatrzona w rakiety śnieżne. Miałem nadzieję iż potorują trochę drogę. Bo na połoninie było nie przetarte. Widać było iż raczej czekali na nas. Ruszyłem więc bez ociągania brnąc w szreni łamliwej. Siniacząc sobie golenie...
W końcu odnalazłem w miarę wygodną drogę grzbietem – odtąd szło się dobrze. Choć wiał paskudny wiatr – było zimno. Nie było wątpliwości - zima jak trza ! Zatrzymywanie w oczekiwaniu na Wojtka czy tamtych chłopaków w rakietach nie było póki co dobrym pomysłem. Dopiero jak wszedłem w głęboki śnieg bez już bez szreni a wiatr znacznie zelżał i podgrzało słoneczko postanowiłem poczekać.
Pomyślałem, mają chłopaki rakiety wymarzone na taki śnieg do pasa... a ja tu się męczę. Wreszcie się pojawili, ale zatrzymali jakieś 10 m ode mnie i czekali. Czekałem i ja bo i tak zamierzałem zaczekać na Wojtka. W końcu koledzy w rakietach zdecydowali się przejąć torowanie. Ja poczekałem aż pojawił się Wojtek.
Od tej pory podchodziłem, czekałem na Wojtka i znów szedłem. Śnieg był nieprzyjemny w kilku miejscach nawet do pasa. Ale mnie źle nie było. W końcu jednak wymęczyła mnie ta wielokrotna procedura oczekiwania. Marzłem wtedy trochę. Ale głównie czułem dyskofort mentalny, bo stwierdziłem że dziś czas mamy za słaby na osiągnięcie Tarnicy. Toteż sam wszedłem na Bukowe Berdo poczekałem, ale w końcu dopiero wracając zgarnąłem Wojtka, któremu źle się szło w głębokim śniegu.
Mimo wolniutkiego tempa schodzenia (a może dlatego) nadwątliłem sobie kolano i biodro (trochę już podmęczone poranną szrenią) zapadając się w jakąś nieprzyjemną dziurę. Czekał mnie więc znany od dawna rytuał : kroczek na szreń, zapadanie i czekanie na ostry ból który to pojawiał się niezawodnie po osiągnięciu dna. Nie spowolniło to jednak dodatkowo naszego marszu.
Cieszyłem się górami, śniegiem i słońcem które skryło się już za chmurami. Czułem że tym razem znów góry uleczyły mnie. Poza kolanem czułem że będę już zdrowy i byłem. A kolano i biodro to starzy znajomi, nie lubiani ale nie nowi.
Udana wycieczka w piękna pogodę, „Percią” bieszczadzką, Lubię ta trasę i za urozmaicenie (skała) i za widoki, no i za Muczne. Śnieg był piękny, w Tatrach powiedział bym że w słonecznych wystawach trochę lawiniasty. Tutaj, mimo ostrzeżeń lawinowych przekazanych w Mucznym przez pracownika tamtejszego hotelu żadnego zagrożenia ani przez chwilę nie czułem. Szkoda że nie udał się plan wejścia na Tarnicę ale w tych okolicznościach było by to działnie nierozsądne. Ze zdjęciami było dużo roboty, bo plamki na matrycy jak zwykle się pojawiły.