Trasę przeszedłem sam w jeden z dni podczas dłuższego wyjazdu rodzinnego w Tatry Słowackie. Po wczorajszej Wielkiej Świstówce zrobionej z synem byłem wygłodzony dłuższej trasy w nieco szybszym tempie.
Pogoda zapowiadała się bardzo dobra. Dodatkowo już z rana otrzymałem prezent, bo idąc po asfalcie na Hrebienok zostałem ładny kawałek podwieziony przez młode wilki słowackiego alpinizmu - fajne chłopaki - udawali się na wspin na Velky Kostol i słusznie postanowili oszczędzić mi nielubianego przez nikogo asfaltu.
Szybko ruszyłem dalej - byłem całkowicie sam. Już na Magistrali słońce zaczęło pięknie podświetlać chmury. Pułap był niski - wróżyło to piękne chmurne spektakle - takie jak lubię. Dynamika zmian była bardzo duża bo raz szedłem we mgle, później na chwilę się przecierało i tak do samego Terycha.
Dopiero przy schronisku spotkałem pierwszych turystów, jeszcze piękniejsze chmury i na prawdę zimny wiatr. To on pędził rzeczone chmury w moim kierunku i pozwolił uzyskać kilka świetnych ujęć.
Pofotografowałem biegając po Dolinie Pięciu Stawów Spiskich. Jeden z fotografujących który wyszedł z ciepłego schroniska ryczał co chwilę jak zwierzę zaznaczając swym głosem każdy silniejszy podmuch wiatru przeszywający jego skromną bluzę. Ale długo nie odpuścił bo na prawdę było co fotografować.
Ja jednak musiałem opuścić tą piękną okolicę i ruszyć wyżej. Na trasie którą sobie obrałem byłem znów sam. Stąd komfort fotografowania (co zajęło mi dużo czasu bo warto było nie raz poczekac na warunki) i samotnego podejścia na Czerwoną Ławkę. To bardzo lubiana i efektowna przełęcz ale w przypadku oblężenia turystycznego trudno wybrać optymalną trasę podejścia z dna doliny.
Dziś było inaczej - dane mi było trochę się samotnie powspinać. Takiej samotności w tym miejscu miałem okazję doświadczyć kiedyś po noclegu w Teryho Chacie i spektakl chmurny najwyższych lotów również się pojawił, mimo upływu kikunastu lat mam go w pamięci. Za to, te razy gdy należało wybierać wariant slalomowy wspinaczki jakoś szybko próbuje się wymazać.
Nie sprawdzałem dotykowo stanu łańcuchów, choć było ich tam sporo (kiedyś chyba tylko jeden) to nie wszystkie wyglądały solidnie. Na Ławce z fotograficznych powodów poczekałem na turystów, posiliłem się po raz któryś już dzisiaj i wolno ruszyłem w dół. Chciałem się nasycić górami i ciągle samotną wędrówką. Zwaszcza że górne piętra dolin w tamtym rejonie są zachwycające
Po odpoczynku w "Zbojniczce" jak teraz mówią, zwanej nigdyś przez Polaków "Trupiarnią" ruszyłem Wielką Studeną Doliną (pol. Dolina Małej Zimnej Wody) i w dobrej formie dotarłem do Smokovca.
Piękna długa wycieczka w bardzo górskiej scenerii i lubianej prze ze mnie okolicy, dodatkowo w znacznej mierze samotna. Po raz kolejny potwierdzenie iż słowacka część Tatr ma bardziej wysokogórski charakter niżli część polska. Wszystko tak jak lubię - fotograficznie mimo letniej pory udany projekt.